Obudziłam się dziś rano skostniała na lód. Ciemno w Krakowie i wrzesień na ramionach. Na łóżku rozkopane swetry. Rozwieszając wypraną pasiasto-marynarską koszulkę pomyślałam, jak krótko trwało lato. To lato, a może lato tutaj jest zawsze takie krótkie, tylko dopiero dziś, dzisiaj to zrozumiałam. Koszulka dopiero niedawno wyjęta z ukrycia, gdzie zimowała pośród białych kłębków, po wyschnięciu prania pewnie troskliwie zwinięta zejdzie znów pod ziemię, mała, wiotka persefona. Już przyszedł na nią czas. Odniosłam miskę, w kuchni zalałam wrzątkiem herbatę z głogu. Już przyszedł na nią czas. Przywiozłam kieszenie pełne opowieści. Teraz próbuję sobie przypomnieć, kiedy – w ciągu ostatniej ponadtygodniowej włóczęgi – pierwszy raz pomyślałam o jesieni. Może na Borowej. Może na Husyckich Skałach. A może na Ślęży.