…to przede wszystkim moja własna nieadekwatność. Marząc o pachnących mokrą trawą przestrzeniach przykuta jestem do betonowych nawierzchni. Niezdolna do wykonywania intensywnych poruszeń. Składam się z tęsknoty za dzikością szumiących lasów i żenującego uzależnienia od cywilizacji i bezpiecznych schronień. Żyję w mentalnym rozkroku, jak Witkacy. Psychicznym rozwarciu. Duchowej rozjebce. Wypuszczona na łąkę węszę i trącam łapą cienkie gałązki, ale nie oddalam się zbytnio od bezpiecznego transportera, w którym mnie przywieziono. Pozbawiono mnie łączności z żyjącymi na wolności wilczymi przodkami, choć nie wytłumiły się jeszcze resztki instynktów. Czasem stają na mojej drodze nieoswojone zwierzęta, o sierści szorstkiej i uczesanej wiatrem, o mięśniach, których bezbłędna praca przyprawia mnie o drżenie kolan. Chcę być jednym z nich. Ale nie mogę. Mam miękkie bezwłose ciało i nie widzę w ciemnościach.