Kiedy w lipcu gdzieś pod czeską granicą odebrałam wiadomość od Małgosi Histeria Jedzie z zaproszeniem na wyścig gravelowy Garmin Gravel Race, wpadłam w zachwyt i panikę jednocześnie. Z jednej strony – wspaniała propozycja i najdroższe memu sercu Góry Izerskie. Z drugiej… no właśnie, jeszcze nigdy nie brałam udziału w rowerowym wyścigu!
Nie wahałam się: powiedziałam tak <3
Garmin Gravel Race 2021 – lokalizacja
Wyścig Garmin Gravel Race zadebiutował w tym roku na scenie gravelowej, lecz przygotowująca go ekipa z Labosport ma już duże doświadczenie w organizacji imprez kolarskich – odpowiadała między innymi za Garmin MTB Series na Pomorzu. Tutaj jednak przenosimy się pół tysiąca kilometrów na południe, na zachodnie krańce województwa dolnośląskiego, w niewielkie Góry Izerskie, położone nieco na uboczu i w cieniu o wiele popularniejszych Karkonoszy.
Kiedy jednak usłyszałam o wyścigu, byłam pewna, że Świeradów-Zdrój to lokalizacja idealna. Góry Izerskie, potocznie zwane Izerami, oplecione są gęstą siecią szutrowych, a miejscami także asfaltowych dróg. Choć to w Świeradowie znajdziecie najstarsze w Polsce centrum ścieżek, czyli Singltrek pod Smrkiem, które dzielimy z Czechami, a także w Świeradowie odbyła się w lecie jedna z edycji Enduro MTB Series, żaden rower nie pasuje bardziej na większość tutejszych tras i szlaków rowerowych niż dzielny gravel.
Góry Izerskie to część Sudetów Zachodnich i większość masywu leży po stronie czeskiej. Nie są wysokie, najwyższa po polskiej stronie Wysoka Kopa liczy 1126 m n.p.m. Ich zbocza są łagodne, gęsto porośnięte lasami, a kiedyś były mocno zaludnione. Góry te obfitowały w minerały i kamienie szlachetne oraz półszlachetne. Dziś, podziwiając dojmującą pustkę Hali Izerskiej trudno sobie wyobrazić, że kiedyś tętniła tam życiem wioska Wielka Izera (Gross-Iser), po której jedynym śladem, poza kilkoma fundamentami chat, została stara szkoła, w której dzisiaj mieści się słynące z puchatych naleśników schronisko Chatka Górzystów. Znajdziecie tutaj także stację turystyczną Orle w pięknym, murowanym budynku dawnej leśniczówki, mnóstwo tras narciarstwa biegowego w pobliskiej polskiej stolicy tego sportu, czyli Jakuszycach, a także niesamowity Rezerwat Torfowiska Doliny Izery, który uwielbiam.
Umówmy się, że kiedyś dopiszę osobny post o Izerach, bo mogę o nich nawijać godzinami, a jako wstęp podrzucam Wam świetny podkast Kasi i Kuby czyli Dobra Podróż – odcinek o Górach Izerskich.
Garmin Gravel Race – trasy i limit czasowy
Na 10 października zaplanowano start na dwóch trasach: Adventure – 30 km i Expedition – ok. 65 km. Dodatkowo, ze względu na dużą liczbę zapytań, dopuszczono start na rowerach innych niż gravel. Jako gravel zdefiniowano rower z oponami o szerokości do 45 mm, kołami wielkości 27,5 cali lub 28 cali oraz kierownicą typu „baranek”. Zawodnicy na rowerach nie spełniających tych warunków nie byli klasyfikowani do nagród, ale mimo to kilkadziesiąt osób wyruszyło na trasy wraz z zawodnikami na gravelach. I na pewno nie żałowali!
Start trasy dłuższej Expedition zaplanowano na 8:30 dla rowerzystów na gravelach, a o 8:35 – dla innych rowerów na tym samym dystansie. Zawodnicy ścigający się na krótszej trasie Adventure startowali o godzinie 10:15. Zamknięcie obu tras miało miejsce o godzinie 15:00 – po tym czasie zawodnicy nie byli już klasyfikowani.
Start i meta zawodów znajdowała się przy ośrodku Ski&Sun w Świeradowie-Zdroju, który łatwo rozpoznać, bo to miejsce funkcjonowania słynnej żółtej kolejki linowej na szczyt Stogu Izerskiego. Uczestnicy jednak nie korzystali z wyciągu – na dzień dobry czekał nas podjazd pod Stóg!
Obie trasy zawodów były ujawnione, organizatorzy omawiali je szczegółowo na spotkaniach live na Facebooku oraz zwracali uwagę na trudniejsze miejsca. Każdy, kto chciał, mógł przejechać sobie trasę przed zawodami i skorzystałam z okazji, by nieznane mi jeszcze fragmenty obejrzeć dzień wcześniej i mieć czas na kilka zdjęć. Pod względem nawierzchni, poza jednym błotnym fragmentem, na którego kształt wydatny wpływ miała pogoda, trasa była idealnie skrojona pod gravela, asfaltowa w okolicy Stogu Izerskiego, w większości jednak prowadzona rasowymi szutrami, z wisienką na torcie w postaci przejazdu leśnymi singlami.
Garmin Gravel Race 2021 – relacja
Odprawa techniczna odbyła się dwa dni przed imprezą, w piatkowy wieczór. Jako debiutantka nie wiedziałam, czego się spodziewać, więc tym bardziej ciekawiły mnie aspekty organizacyjne takiego wydarzenia. Po upewnieniu się, że mam wymagane przez regulamin wyposażenie, wczesnym rankiem w niedzielę 10 października wyruszyłam do Świeradowa.
Odbiór pakietów odbywał się od 7:30. Przez godzinę przed wyścigiem sprawnie udało się odebrać pakiet, zostawić ciepłą bluzę w depozycie, zbić parę piątek i już czas było ruszać w drogę. Start honorowy odbywał się spod ośrodka, zawodnicy przejeżdżali około 200 m spokojnym tempem, by na kolejny sygnał ruszyć ostro na ul. Strażackiej w górę.
Mój plan na wyścig był prosty: w przeciwieństwie do Dukielskiej Wyrypy, tym razem chciałam zmieścić się w limicie czasowym. Jednak 65 km i 1700 metrów w pionie były onieśmielające, więc od początku wiedziałam, że będę utrzymywać równe, ale spokojne tempo.
Czołówka szybko się oddaliła, a ja początkowo w towarzystwie Maćka rover_wedrowiec sprawnie pokonywałam kolejne metry podjazdu. Trasa nie wiodła nas pod samo schronisko: okrążywszy masyw Stogu Izerskiego, drogami szutrowymi o przyjemnym nachyleniu dobiliśmy do czerwonego Głównego Szlaku Sudeckiego, by wypaść nim na Polanę Izerską i pierwszy z trzech tego dnia bufetów (ok. 11 km).
Już ten pierwszy fragment pokazał mniej więcej, co nas czeka na trasie. Wyścig składał się z długich podjazdów przeplecionych jeszcze dłuższymi zjazdami, nie miał nerwowego, interwałowego charakteru. Nie myślcie jednak, że tak łatwo było odpocząć na zjazdach! Żwir i kamienie wymagały czujności, a długie zjazdy sprawiały, że dłonie przymarzały do kierownic.
Bo też warun trafił nam się niemal wymarzony. Weekend wyścigu był pełen słońca, jednak temperatury panowały iść jesienne. Wczesny stosunkowo start sprawił, że blisko szczytu Stogu, jak i w dolinie rzeki Izery był jeszcze szron i przymrozek. Z drugiej strony, dzięki tej godzinie rozpoczęcia sporą część trasy udało się przebyć bez tłumu turystów na popularniejszych odcinkach.
Zatrzymaliśmy się z Maćkiem na jakiś kwadrans na bufecie (oczywiście z mojej inicjatywy), by potem ruszyć dalej w stronę torfowisk Izery. To przepiękny fragment i szlak pieszy biegnący tuż przy granicy z Czechami i równolegle do niej. Wśród zmrożonych traw wypadliśmy w końcu w najpiękniejszym miejscu: na skraju złotej Hali Izerskiej (ok. 19 km).
Miałam swój moment szczęścia: udało nam się zobaczyć Halę jeszcze przed nalotem turystów, bo ostatnio to już niestety bardzo tłoczne miejsce. Daleko na horyzoncie można było dostrzec Szrenicę i charakterystyczny budynek nad Śnieżnymi Kotłami.
Trasa omijała Chatkę Górzystów, fundując nam łagodny podjazd z powrotem w kierunku Polany Izerskiej, by w końcu skręcić w prawo w stronę Rudego Grzbietu. Trasa krótsza nie zjeżdżała ku torfowiskom, lecz od razu z Polany Izerskiej kierowała się na Grzbiet. Trasy przez chwilę biegły razem, by na Rozdrożu pod Kopą znowu się podzielić: krótsza Adventure tam zjeżdżała już ku Drodze Sudeckiej, dystans Expedition wyruszał… no, właśnie na ekspedycję 🙂
Z Rozdroża pod Kopą (ok. 23 km) kolejnym długim zjazdem pomknęliśmy ku Rozdrożu pod Cichą Równią, by stamtąd nieznakowaną drogą zjechać niemal do stacji Orle. Tam wskakiwaliśmy na słynny fragment trasy narciarstwa biegowego, który wyprowadzał nas na punk widokowy o nazwie Samolot (ok. 33 km) Miejsce jest o tyle ciekawe, że prosta jak strzała droga wygląda, jakby podjazd był całkiem stromy! W rzeczywistości nie było to nic strasznego, a dopiero za Samolotem miała zacząć się podjazdowa zabawa.
Krótki zjazd z Samolotu wyprowadzał nas do bufetu numer 2 na Polanie Jakuszyckiej (ok. 34 km). Tutaj oprócz słodyczy i bananów można było dostać bułkę lub zupę, a siły były potrzebne, bo odcinek trasy Expedition od tego momentu stanowił pewne wyzwanie. Organizatorzy poprowadzili nas tutaj przez leśną drogę, która w wyniku niedawnych deszczy zamieniła się w całkiem głębokie bagienko i wymusiła noszenie rowerów w stylu cyclocrossu. Jechałam na końcu stawki, więc błoto zdążyło być ubite jak śmietana przez niemal setkę zawodników przede mną!
Dalej nie było wcale łatwiej, bo tuż za ostrym zakrętem zawodnicy wpadali wprost w objęcia podjazdu o nachyleniu 20%! Ściana nie była długa, ale wystarczyło, by niektórych zmusić do marszu (ok. 45 km). Podjeżdżana przeze mnie i w sobotę na rekonesansie, i w niedzielę na wyścigu – zapewniam, że została zapamiętana.
Wspinaliśmy się aż do kopalni kwarcu „Stanisław” (ok. 49 km) z której rozciągają się przepiękne widoki na Karkonosze, rejon pogórza oraz robiące wrażenie kratery pozostałe po wydobyciu minerału. Zdecydowanie warto zajrzeć do tego wyjątkowego miejsca.
Trasa przeprowadzała nas przez kopalnię do Sinych Skałek (ok. 52 km), kolejnego fantastycznego miejsca widokowego, skąd mogliśmy tym razem podziwiać Stóg Izerski, rozległą łąkę Izerskiej Hali i leżące u naszych stóp miasto Świeradów-Zdrój. Dobrze, że zajrzałam tam już w sobotę, bo Sine Skałki zasługują na więcej czasu, niż przemknięcie przez nie w mgnieniu oka, jak w dniu wyścigu.
Sine Skałki to także punkt startowy Oficjalnie Najdłuższego Zjazdu Szutrowego w Polsce. Jeśli znacie miejsce, gdzie można zjeżdżać bez obracania korbą po szutrze i kamieniach na odcinku dłuższym niż 9 km, to koniecznie napiszcie mi taką lokalizację. Ja nie znam. I nie wiem, czy wyobrażacie sobie, co oznacza zjeżdżanie przez 9 km na gravelu, z siodłem w górze i oponami nabitymi na twardo, bo w przeciwieństwie do znajomych zawodników, przyjęłam strategię niespuszczania nawet ćwierć bara. Strategia skuteczna w zakresie kapci (rekordziści zdążyli ich złapać nawet do 3!), na tym najdłuższym zjeździe przyprawiła mnie jednak o lekki ból… pleców.
Bufet 3 usadowiono na samiuśkim końcu tego zjazdu (ok. 61 km), co miało o tyle strategiczne znaczenie, że obsługa trasy nie dopuszczała do wypadnięcia rozpędzonych zawodników na szosę prowadzącą do Świeradowa. Zamiast tego, kierowani byli na ostatni z podjazdów, tak zwaną Drogą Tartaczną do skrzyżowania z singletrackiem Smrekowskiego kompleksu.
Dobrze czytacie! Niezmordowani w serwowaniu atrakcji organizatorzy postanowili zakończyc wyścig przejazdem przez fragmenty Singltrek pod Smrkiem – na gravelach! Zjazd do Świeradowa (ostatnie 3 km) to łatwiejsze fragmenty singli, jednak nie obyło się bez jednej ścianki, prowadzącej przez wielki głaz do wąskiego mostka nad potokiem. Na koniec czekał nas już tylko zjazd i podjazd do mety zlokalizowanej na stoku narciarskim Ski&Sun Świeradów. Po ponad 65 km zawodnicy musieli jeszcze dołożyć kilka obrotów korbą, by móc otrzymać wymarzony medal! Meta zawodów na pewno na długo zostanie zapamiętana, a „ostatnia prosta” dla uczestników nieprzyzwyczajonych do technicznej jazdy na gravelu na pewno nabrała nowego znaczenia.
W miasteczku zawodów, oprócz medalu, czekała już ekipa organizatorów z podium, ciepłą zupą i możliwością umycia rowerów.
Garmin Gravel Race 2021 – okiem początkującego
Choć nie brałam dotychczas udziału w żadnym wyścigu gravelowym, a jedyne medale, jakie wiszą u mnie w domu, pochodzą z asfaltowych biegów ulicznych, to nawet dla debiutanta szybko stało się jasne, że Garmin Gravel Race to organizacja na najwyższym poziomie. Sprawny odbiór pakietów, zero opóźnień, a do tego niesamowicie sympatyczna i profesjonalna obsługa na trasie i w miasteczku zawodów pozostawiały doskonałe wrażenie.
Trasa Expedition 65 km to gotowy plan na objazd najpiękniejszych miejsc Gór Izerskich dostępnych na rowerze gravelowym, a do tego poprowadzona z rozmysłem i omijająca najbardziej zatłoczone szlaki. Jeśli będziecie chcieli ją wykorzystać jako wycieczkę (co polecam gorąco!), bez trudu dotrzecie te kilkaset dodatkowych metrów do Chatki Górzystów i stacji Orle, a w głównej mierze będziecie się poruszać mniej uczęszczanymi traktami. Dodatkowo, przejazd przez torfowiska Izery oraz kopalnię kwarcu „Stanisław” to jedne z najpiękniejszych miejsc w okolicy.
W organizacji widać było doświadczenie. Wolontariusze pomagający na bufetach czy w orientacji na trasie wiedzieli doskonale, jak sprawić, by zawodnik skupił się wyłącznie na jeździe. Plik GPX był dostępny do pobrania, ale w dniu zawodów nie skorzystałam z niego ani razu – na trasie taśmy i strzałki pojawiały się dosłownie co chwilę, a na ważniejszych skrzyżowaniach ruchem kierowała obsługa.
Garmin Gravel Race wypełnił też chyba pewną lukę, jaka dotychczas istniała w światku gravelowych eventów. Gravel kojarzy się głównie z wyścigami ultra, a trasy liczą zazwyczaj powyżej 100 km. Wyścig w Górach Izerskich nawet na trasie 65 km pozwalał na bardzo konkretne ściganie bez wytchnienia, a rywalizacja w czołówce była naprawdę zacięta. Wbrew moim podejrzeniom, bardzo niewiele osób postanowiło przejechać zawody trybem wycieczkowym!
Miałam ogromną, ogromną przyjemność być częścią tej imprezy nie tylko jako zawodniczka, ale także jako ambasadorka Garmin Gravel Race 2021. Kiedy piszę te słowa, czerwona koszula z logo wyścigu wisi na oparciu sąsiedniego krzesła i wciąż nie mam serca jej schować do szafy – niech przypomina o tym pięknym weekendzie w Górach Izerskich! Dziękuję serdecznie organizatorom za możliwość uczestniczenia w tym ze wszech miar udanym przedsięwzięciu i nie pozostaje mi nic innego, jak już dziś zaprosić Was do śledzenia Garmin Gravel Race na Instagramie i Facebooku i bez wahania zapisanie się na edycję 2022! Bo że powinna być druga edycja, to chyba nikt nie ma wątpliwości!
Polecam serdecznie – Olga de Żbik!
Linki:
Strona wyścigu Garmin Gravel Race
Musicie mi uwierzyć na słowo, że trasa liczyła blisko 68 km, bo oczywiście – jak każdy gamoń – założyłam Garmina dopiero w trakcie podjazdu na Stóg Izerski 😀