Strona główna » Blog » …po cholerę mi te góry?! Cz. 2

…po cholerę mi te góry?! Cz. 2

Z Chudej Przełączki ruszyłam zielonym szlakiem na Halę Ornak i był to jeden z najładniejszych szlaków, jakim kiedykolwiek szłam. Zapewne dlatego, że poruszałam się nim w dół, a nie w górę, moje uczucia co do niego były takie ciepłe. Dotarłam do schroniska, zameldowałam się i pobiegłam jeszcze nad Smreczyński Staw (pobiegłam, dosłownie, w trampkach). Potem resztę wieczoru spędziłam siedząc z gorącą herbatą i modląc się do widocznego dokładnie naprzeciwko ślicznego oblicza mojego przystojniaka, Błyszcza. Wówczas jeszcze nie wątpiłam, że na niego wejdę. Muszę odnotować, że w schronisku nic ciekawego nie wydarzyło się i ostatecznie poszłam spać z nudów. W moim pokoju, co dziwne, spało szcześcioro pojedynczych turystów, co się rzadko zdarza, żeby tak się sami samotnicy zebrali. Ale nastał w końcu dzień drugi, a tego dnia Bóg stworzył Ornak i wiedział, że ja tam pójdę.

 
 
Pantha rei.
 
 

Starałam się tupać bardzo głośno, bo o 7 wyszłam ze schroniska i oczywiście po drodze nie spotkałam absolutnie nikogo aż do Siwej Przełęczy. Podobno tupanie odstrasza niedźwiedzie, ha ha ha. Tak jak dym papierosowy – komary.

 
Śniadanie na Iwaniackiej Przełęczy.
 

Nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie spartoliła, i oczywiście zgubiłam szlak na samym Ornaku i trawersowałam zbocze modląc się do dobrego Boga o zachowanie mojego marnego życia, bo wstyd byłoby strasznie spaść z Ornaku i wiedzieć, że roztrąbiły by to zaraz wszystkie wiadomości: „Śmierć na Ornaku! 25-letnia turystka z Krakowa zginęła tragicznie w Tatrach”. Śmierć śmiercią, ale jaki wstyd! Jak umrzeć, to chociaż na Kościelcu! Ale to trawersowanie kompletnie wypruło ze mnie flaki i wróciły wszystkie zmory z Jarząbczego. Dobrze, że na Siwej siedzieli ludzie, więc oczywiście MUSIAŁAM ich wyprzedzić, a jak już ich wyprzedziłam, to wstyd byłoby wracać do Starej Roboty. Jak widać, wstyd jest jedynym motorem mojego pchania się w górę.

No i wypchałam się na Siwy Zwornik, umierając z przerażenia na widok Liliowych Turni, bo myślałam, że szlak na Błyszcz wiedzie ich górną krawędzią. Pożegnałam się już z myślą o szczytach i naprawdę byłam bliska zejścia od razu do doliny, patrzyłam niemal ze łzami w oczach na mocarną sylwetę Bystrej, szeroką jak zad kucającej, rozłożystej baby. Taki to człowiek głupi. Oczywiście, jak wszystkie możliwe góry i pagórki w tej części Europy, Liliowe Turnie od południa są  łagodne niczym zielone baranki i ścieżka idzie sobie wesoło przez kosmatą trawę aż do stóp Bystrej, więc odzyskałam rezon i dziarsko pomaszerowałam na Słowację. Na Bystrej znowu mi się przypomniało, że przecież nie ma sensu się tak męczyć z tym plecakiem i pocić i sapać i po cholerę mi te góry. Ale osiągając Bystrą wiedziałam już, że i Błyszcz padnie, a jak oni oboje, to i na Starorobociański wejdę i tym samym osiągnę swój zamierzony cel, więc nieco podniosło mnie to na duchu. Dodatkowym przyspieszeniem był widok ciemnych chmur na horyzoncie. 

 
 
 
Wygłupy na Błyszczu
 
 
Tutaj nie widzę, co jest napisane, ale załóżmy, że to „I love you, Błyszcz”
 

Starorobociański zrobiłam już biegiem i błyskawicznie zdecydowałam się schodzić w doliny przez Kończysty i potem w dół z Trzydniowiańskiego przez Dolinę Jarząbczą. Na Kończystym spojrzałam w stronę Jarząbczego i z całą mocą dotarło do mnie, że rok temu moja wycieczka właśnie tam powinna się skończyć. Na Kończystym. Chcę wierzyć, że ten zeszłoroczny Jarząbczy Wierch nieźle mnie przeszkolił i na jakiś czas mi to zostanie. Wszystko ma swój cel. Może opiszę też tę zeszłoroczną wycieczkę na Wołowiec, czemu nie.

Przy schronisku na Chochołowskiej rozsiadłam się z herbatą i pomyślałam, że darmowy wrzątek powinien być dostępny wszędzie, nie tylko w górskich schroniskach.

 

 

Tak jak zeszłoroczną wycieczkę w Zachodnie, tak i teraz zakończyłam pobyt wizytą u Witkacego na Pęksowym Brzyzku i nawet dałam pięć złotyk na renowację kościółka i cmentarza. Niech spoczywają w ładnym pokoju. Amen. Koniec i bomba, kto nie słuchał, ten trąba i za karę pójdzie na Jarząbczy!

 

A to ten… Matka Boska Szparkowa. Kapliczka w typie dziuplowym…

 
 
 
 
 
 
 
 

EDIT: Błyszcz był kiedyś nazywany Pyszną, bo wznosi się właśnie nad słynną Halą Pyszną…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *