Cześć, mam na imię Olga i jestem anonimowym neurotykiem. Chodzę po biurze jak błędna i śmieję się do siebie, bo mnie rozpiera astralna energia zodiakalnych Baranów, a biuro jest ciemne i stęchłe niczym najuboższa piwnica. Po trzeciej kawie czuję ucisk w skroniach i ucisk w sercu wzbierającym dziką przekorą. Czuję, że tylko chwila dzieli mnie od momentu przywalenia czołem w klawiaturę. Tym razem może jeszcze się powstrzymam.
Nerwy mam napięte jak ciasną gumkę w majtkach. W niedzielę wstałam z ławki i ugięło się pode mną kolano. Może wytarły się w nim wszystkie mazie, jakby ktoś wyczyścił talerz chlebem. W poniedziałek mam ochotę zjechać z drugiego piętra po poręczy, bo nie mogę iść normalnie. Ból podchodzi mi do gardła. A zostało 5 tygodni.
Kołysze mnie autobus w rytmie swojej fali i raz myślę, że da się, a raz, że niemożliwe. W internecie tako rzeczą: „O ile nie odpadnie ci noga i nie będziesz wymiotować całą drogę – przebiegniesz”. Ostatni tydzień trzeba skreślić, bo wtedy już nic nie zdziałam. Ile mi zostaje? Osiemnaście dni?
Jasna dupa, ale będzie obciach, jeśli zdygam.