Strona główna » Blog » Green Velo z Elbląga do Białegostoku

Green Velo z Elbląga do Białegostoku

Ponieważ jest środek obrzydliwej zimy, a ja mam już dość uklepywania błota butami trekkingowymi, mam ochotę wrócić na chwilę do wyprawy na Green Velo w czerwcu zeszłego roku. Wiem, że opisywanie jej po kilku miesiącach może być nieco szalone, ale przygotowałam już zdjęcia na Instagram i postaram się odgrzebać z pamięci najfajniejsze sprawy.

Nasza wyprawa została zaplanowana na drugą połowę czerwca, co miało równie dużo wad, co zalet. Tuż przed wakacjami na szlaku nie było jeszcze zbyt wielu turystów, chociaż i tak nie byliśmy tam sami – właściwie codziennie udało się spotkać jakiegoś zapaleńca pedałującego w naszym lub przeciwnym kierunku. Z drugiej strony, dość wyraźnie było widać, że wakacje szkolne jeszcze się nie zaczęły, zwłaszcza ze wględu na dostępność schronisk młodzieżowych, w których planowaliśmy nocować.

Marzyłam o Green Velo, odkąd pierwszy raz usłyszałam tę nazwę. Szlak ma 2000 km i ciągnie się od Elbląga wzdłuż granicy północnej i wschodniej, na Podkarpaciu kluczy nieco i zakręca jak świński ogonek w Góry Świętokrzyskie, kończąc się w Końskich. Lub zaczynając – wszystko zależy, jak na to patrzeć. Dla mnie wybór był oczywisty: ruszamy na Mazury i Podlasie, bo moja forma rowerowa już dawno przestała się liczyć, a Staszek wyciąga rower na miasto tylko wtedy, kiedy akurat mu się nie spieszy. Zdecydowałam, że 60 km dziennie to będzie nasz trzeźwy, skromny limit, a decyzja ta okazała się w stu procentach trafiona. Chociaż odkryte przy okazji Góry Suwalskie (dlaczego nikt wcześniej nie opisał tej krainy?!) potrafią dać mocno w kość!

W czasie dwutygodniowego, standardowego urlopu mieliśmy przejechać z Elbląga do Białegostoku. Pokonaliśmy ostatecznie około 740 km, ale dość mocno zboczyliśmy ze szlaku, by zobaczyć Świętą Lipkę i nocować w Reszlu. Nigdzie nam się nie spieszyło, nie mieliśmy żadnych ambicji, więc oprócz tego dłuższego wariantu wykorzystaliśmy też kilka skrótów, zaznaczonych na mapie literami A i B, które ściągneliśmy od innego rowerzysty (zalinkuję, jak tylko uda mi się odtworzyć, któż to był):

Dojazd do szlaku Green Velo

Pierwszy z odcinków zaznaczonych na mapie to około 35-kilometrowy dojazd z Malborka do Elbląga, którego ostatecznie nie przejechaliśmy. I każdemu to polecam 😉 Wyruszaliśmy z Krakowa pociągiem jadącym w stronę Trójmiasta. Naprawdę chciałam początkowo pokonać ten dystans samodzielnie, ale tuż przed samym wyjazdem zorientowałam się, że pociąg z Malborka do Elbląga jedzie tylko 17 minut… Wybór jest chyba oczywisty: dodam tylko, że najprostsza trasa wiodłaby nas drogą krajową nr 22, a nie bocznymi wariantami.

Wyruszaliśmy o 2 nad ranem w poniedziałek, co wynikało głównie z dostępności biletów dla rowerów. To pierwsza rzecz, o której powinniście pomyśleć, planując podróż. W pociągach InterCity i TLK liczba miejsc na rowery, a tym samym biletów, jest mocno ograniczona, zwłaszcza poza okresem wakacji, jak się domyślam na podstawie naszego powrotu z Białegostoku. Teoretycznie nie powinno wsiadać się do pociągu bez opłaconego biletu dla roweru. Przejęci tym faktem czatowaliśmy na bilety miesiąc przed wyjazdem… W praktyce, mój rower nie miał zagwarantonego miejsca w mikroprzedzialiku rowerowym, bo ktoś już władował się tam ze swoim pojazdem na dziko.  Trudno mieć o to pretensje, skoro w składzie jadącym przez cały kraj z Zakopanego nad morze miejsca do przewozu rowerów były tylko trzy?

Lepiej wygląda to w pociągach regio, tam częściej zdarzają sie przestronniejsze wagony do przewozu rowerów. Gdy w pociągu nie ma wydzielonego miejsca, możemy spróbować przewieźć rower na samym początku składu lub na samym końcu ostatniego wagonu. Wsiadanie i wysiadanie z rowerem zawsze przerażało mnie najbardziej, dlatego też widmo przesiadki w Malborku dokładało mi tylko zmartwienia. Na szczęście ludzie lubią bezinteresownie pomagać – każdy się przekonuje o tym dość szybko w podróży, prawda? – i wygodnie wtarabanieni na sam koniec składu regio prędziutko dojechaliśmy do Elbląga.

Do Elbląga z pewnością dojedziecie z każdej części kraju, kwestią jest tylko ilość przesiadek (o ile nie macie tak słabiutkich bicepsów jak ja, to nie powinny was one przerażać). Podejrzewam, że dojazd do Końskich nie jest już taki bezproblemowy. Spotkaliśmy na szlaku parę, która przyjechała na Velo z Trójmiasta – jeśli macie więcej czasu i sił, trasa z Trójmiasta jest z pewnością przepiękna.

Rower na Green Velo

W żadnej dziedzinie życia nie jestem sprzętowym maniakiem. Przez większość czasu jestem spłukana, radosna i wolna jak niebieski ptak, więc oczywistym było, że nie zamierzam inwestować w tę wyprawę więcej, niż to konieczne, a zamiast na sprzęt pieniądze wydać na babki ziemniaczane i kartacze.

Ponieważ to była moja pierwsza wyprawa rowerowa, nie chciałam zaopatrywać się w sakwy, by potem kisić je bez sensu na naszych wyanajmowanych dwudziestu ośmiu metrach kwadratowych (minimalizm na zawsze). Udało się je pożyczyć (dzięki, Miłosz i Maciek!) i nawet nie za bardzo zniszczyć, a dodatkowo z dumą podróżowaliśmy z logo niesamowitej sztafety Afryka Nowaka (czek dys ałt!).

Te ponad siedemset kilometrów przejechałam na damskim Unibike’u rocznik 1996. Dobrze widzicie – kupiłam sobie ten rower dwadzieścia lat temu, jak każde polskie dziecko przystępujące w tamtej dekadzie do Komunii Świętej. Zalet tego wyboru było całkiem sporo: ten dwudziestolatek raczej nie skusi złodzieja (dobrze, wiem, że w Krakowie i nie takie kradziono…), nie ma żadnego fikuśnego osprzętu, który mógłby się po drodze zepsuć i którego nie dałoby się naprawić za pomocą scyzoryka i kawałka sznurka 😉 Dodatkowo, ten staroć miał bagażnik, dlatego swój drugi aluminiowy bagażnik mogłam oddać Staszkowi. To rozwiązanie co prawda miało tyle samo wad, co zalet: może zaoszczędzilismy sobie kolejnego grata w domu, ale jednak wpinanie sakw do tego starego drucianego bagażnika było uciążliwe (na początku wyprawy wręcz rozpaczliwe, zanim nauczyłam się robić to porządnie), a w dodatku miałam stracha, że druty nie wytrzymają obciążenia i podskakiwania z bagażem na wertepach. Spoiler: wytrzymały 😉

Rower Staszka był tylko nieco młodszy, dopięliśmy do niego bagaźnik aluminiowy przekręcony z roweru miejskiego (o taki). Rower Staszka ma amortyzator z przodu, ale nie odczuwałam braku tego gadżetu u siebie. Rowery spisały się bardzo dobrze, cieszyła mnie zwłaszcza damska rama mojego (mam jeszcze męskiego Kellysa, wsiadanie na niego byłoby udręką przy starczących na bok i ciężkich sakwach). Na pewno przyda się wam, oprócz bagażnika, nóżka, dobre oświetlenie i uchwyt na bidon, bo nawodnienie to podstawa. Choć zapewnie wielu osobom odpowiadają węższe opony trekkingowe, ja jednak jestem miłośniczką jak najgrubszych kół, żebym czuła się pewnie jak przy jeździe czołgiem – nawierzchnie Green Velo są na tyle zróżnicowane, że nawet stary góral jest lepszym wyborem. Nie przepadam za spodenkami z pieluchą, w dodatku upranie i suszenie ich na trasie byłoby problematyczne – jechaliśmy na żelowych nakładkach na siodło z Decathlona. Przy okazji okazało się, jak chyba w przypadku każdego produktu z Decathlona, że kiedyś nakładki były porządniejsze…

O noclegach będzie następnym razem, przy okazji sprzętu napiszę tylko, że zabraliśmy ze sobą namiot, bo planowaliśmy kilka noclegów spędzić jak prawdziwi miłośnicy natury 😉 Na GV namiot to świetne budżetowe wyjście, a pola namiotowe lub możliwość rozbicia namiotu przy agroturystyce znajdzie się niemal na całej trasie. Namiot zdecydowałam się kupić i wybór padł na model Hannah Troll S dla dwóch osób. Sprawdził się znakomicie jako niezbyt ciężki, po zwinięciu tworzy poręczny pakunek, jest to za całkiem wygodny i wysoki. Będzie świetnym rozwiązaniem dla okazjonalnych turystów z bagażem (podkreślam to, bo w niektórych dwuosobowych opcjach bagaż albo wcale nie został przewidziany, albo śpi w przedsionku).

Wieźliśmy też oczywiście pewną ilość awarayjnych szpejów, takich jak linki hamulcowe, dętki i parę narzędzi. Sprzętem opcjonalnym, ale który okazało się bardzo przydatny, był mały panel baterii słonecznych – ładował nam nawigację GPS. Kocham mapy, ale mamy dwudziesty pierwszy wiek 😉 Panel jechał przymocowany wygodnie na szczycie bagażnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *