Już od dobrych paru dni światło pada rano pod wzruszającym kątem. Jest nieprzejrzyste, lekko zamglone, ale wyraziste w smaku: krystalicznie chłodne. Rano na rowerze marznę mocno, ale jazda jesienią sprawia o wiele większą przyjemność.
Czytam patologicznie dużo, właściwie nie chcę wychodzić. Wyhamowałam. Szukam ciepłych miejsc. Przybrałam na wadze, więc ruch mnie męczy, gwar, szum. Nie chcę rozmawiać. Nagromadziłam wystarczająco dużo siebie. Mam nadmiar duszy, po co mi jeszcze ktoś chce wcisnąć swoją.
Jak z własną sobie trudno poradzić.