Uwielbiam Tatry. To były drugie góry, które pokochałam i pierwsze tak świadomie – wcześniej wyrył mi się w sercu Beskid Sądecki, ale on zaprogramował mnie trochę podprogowo. Tatry i Podhale kochałam jako dziesięciolatka, byłam zafascynowana góralskimi baśniami, gwarą i kulturą, a wreszcie surowością tatrzańskiego krajobrazu.
Dziś nie patrzę na ten region tak bezkrytycznie i przestałam marzyć o zamieszkaniu w Zakopanem. Ale sentyment do tatrzańskich grani pozostał, wolę je jednak oglądać z daleka, jako piękną, ostrą koronkę na horyzoncie. Kolejny więc rok poświęcam jeden weekend na wizytę z rowerem w ich bliższej lub dalszej okolicy.
Szlak Wokół Tatr
Szlak Wokół Tatr to nie bez powodu bardzo popularny cel kolarskich wycieczek. Wyznaczona wokół polskich i słowackich Tatr trasa, w najkrótszym wariancie obejmująca około 200 km i niecałe 3000 m przewyższenia, pozwala na podziwianie cały czas potęgi tych najwyższych w okolicy gór. Można jednak tę trasę wydłużyć, odwiedzając odnogę biegnącą aż do Dolnego Kubina u stóp pasma Kubinskiej Holi i prawie na granicy Małej i Wielkiej Fatry.
W zeszłym roku wybrałam się na jednodniówkę przebiegającą wzdłuż wschodniej części szlaku, z przekraczaniem granicy w Łysej Polanie i odwiedzeniem miasta Wysokie Tatry, czyli właściwie wielkopowierzchniowego konglomeratu złożonego z kilku miejscowości i zaledwie… 4200 stałych mieszkańców. Przejazd urozmaiciłam sobie podjazdem nad Wielicki Staw i wróciłam na nocleg do Zakopanego, o czym możecie przeczytać w tym artykule. W tym roku postanowiłam wybrać się jak najdalej na zachód, jak się da za pomocą Szlaku, czyli do Dolnego Kubina.
Dzień 1 – Z Nowego Targu do Beszeniowej
Już dobrych parę dni wcześniej klepnęłam sobie nocleg w Nowym Targu, bo w Zakopanem było drogo i okazało się to wręcz jasnowidzeniem. W dzień przed piątkowym wyjazdem z Krakowa popołudniowym pociągiem ulewne deszcze doprowadziły do oberwania się drogi w Rabie Wyżnej i podmycia torów, w związku z czym pociągi nie kursowały na trasie między Chabówką a Nowym Targiem. Początkowo myślałam, że to nie będzie dla mnie duży problem, jednak przejechanie nocą przez zatłoczony fragment zakopianki, w dodatku z uszkodzonym nieco rowerem – co okazało się oczywiście dopiero w drodze na dworzec – byłoby dość karkołomne. W pociągu jeszcze ważyły się nasze losy, czwórki zdezorientowanych rowerzystów, ale dzięki urokowi osobistem dwóch przemiłych pań z Ostrowca Świętokrzyskiego obsługa pociągu zgodziła się… zabrać nas autobusem do Nowego Targu. Z duszą na ramieniu wpakowaliśmy rowery do luku bagażowego, ale cali i zdrowi dotarliśmy na stację w Nowym Targu, gdzie ja już ruszyłam na nocleg, a przygodni towarzysze podróży pobiegli na pociąg do odjeżdżający już bez przeszkód do Zakopanego. Po wrażeniach tego wieczora cieszyłam się, że mogę szybciej wskoczyć do łóżka i odespać stresiki.
Sobotni poranek miałam leniwy, ze względu na odstawienie Eskera do serwisu – ja spokojnie spożyłam śniadanko w malutkiej kawiarence Od Jajeczka do Ciasteczka, którą serdecznie polecam Waszej uwadze. Upał mnie rozleniwił i ostatecznie ruszyłam na szlak dopiero po 10:00. Najpierw czekał mnie dobrze znany fragment z Nowego Targu przez Podczerwone aż do Trsteny (Trzciany), który przejechałam w zeszłym roku w ramach innej jednodniówki, do Zuberca. Przydałoby się może i ten trip opisać, może uda się coś sklecić jesienią…
EDIT: Udało się! Zapraszam tutaj na wspomnienie z 2020.
Przemknęłam zatem szybko przez asfaltową autostradę na Słowację. Jeżeli dotychczas jeździliście tylko po naszym polskim odcinku Szlaku, to koniecznie – w miarę pandemicznych możliwości – wybierzcie się chociażby do Trsteny, bo właśnie za naszą granicą zaczyna się cudowny fragment przez pola, z drewnianymi mostkami, z Babią Górą po jednej ręce, a Tatrami po drugiej. Jeśli mostki będą Wam przywodzić na myśl kolej, to prawidłowo: Szlak Wokół Tatr przebiega nasypem dawnej linii kolejowej. Zatrzymajcie się przed Trsteną w miejscowości Liesek – niegdyś była tam stacja, a teraz możecie podziwiać panoramę Tatr.
W Trstenie, po obejrzeniu interesujących cykloboxów, nieco straciłam orientację i postanowiłam ruszyć po prostu szosą w stronę Tvrdošína. Prawdopodobnie szlak przebiega właśnie tędy, lecz nie do końca przyjemnie jest jechać w strumieniu samochodów. Kiedy wypatrzyłam możliwość zjechania nad rzekę i poruszania się żwirową ścieżką, wybrałam tę opcję bez wahania.
Trasa rowerowa wzdłuż rzeki Orawy
Upał mniej dokuczał na brzegu przepięknej rzeki Orawy. Już w zeszłym roku miałam okazję jechać wzdłuż jej biegu, bo z Twardoszyna biegną ścieżki rowerowe, asfaltowe i żwirowe, cały czas wzdłuż rzeki, z dala od ruchu samochodowego. Akurat w ubiegły weekend trwał remont jednego z fragmentów, ale i tak warto zajrzeć na ten uroczy singletrack nad samą taflą wody.
Podjechałam znowu kawałek szosą do kolejnego skrętu na wały Orawy. Szlak prowadzi nas przez pola i spokojne drogi asfaltowe w stronę słynącej z zabytkowej zabudowy wsi Podbiel, a dalej do Oravskiego Podzamoka, w którym znajduje się imponujący, osadzony na wąskim skalnym grzebieniu Zamek Orawski.
Szlak wokół Tatr do Dolnego Kubina
Budowla szczerze mnie zafascynowała i mimo kłębiących się wokół niej tłumów turystów i samochodów, zdecydowałam, że tu stanę na popas. Wybiła 15:00, ja ostatni sensowny posiłek zjadłam o poranku, uzupełniłam też oczywiście płyny za pomocą Kofoli. Zamek kusi do zwiedzania, jednak trudno zostawić rower z sakwami bez opieki, a poza tym trzeba było pilnować czasu i zdążyć na meldunek w pensjonacie o 19:00. Po godzinnym odpoczynku ruszyłam dalej.
Dobrze, że posiliłam się u stóp zamku, bo okazało się, że Szlak Wokół Tatr zafundował mi dość stromy podjazd. Trasa odbija z szosy wiodącej do Kubina i szutrówką zaczyna wspinać się na zbocze, a widoki robią się coraz ciekawsze. Przejechałam ponad doliną Orawy nie tylko z widokiem na Oravski Hrad, ale także na imponującą… betoniarnię. Fragment kończy się bardzo romantycznym zjazdem przez środek łąki z widokiem na Wielki Rozsutec, który może na rowerze górskim w ogóle nie zapadłby w pamięć, to jednak na obciążonym sakwami gravelu może nieco podnieść ciśnienie co wrażliwszym użytkownikom. Dalej już wzdłuż brzegu rzeki pomknęłam do Kubina.
Przejechałam przez zabytkowe centrum, z pięknym widokiem na Wielki Chocz. Ta góra miała mi zresztą towarzyszyć dalej, gdy zaczęłam wspinać się śladem SWT ku wsi Osadka, a tam odbiłam ze Szlaku czerwoną trasą rowerową w stronę przełęczy Vrchvarta. Na koniec dnia zafundowałam sobie jeszcze zatem całkiem hardy podjazd, ale chciałam w ten sposób nieco skrócić dystans dzielący mnie od miejsca noclegu – Beszeniowej nad rzeką Wag.
Gdyby nie początkowe przygody w Nowym Targu, zdążyłabym może odwiedzieć jeszcze Liptowski Mikułasz, który chciałam zobaczyć i który właściwie był celem całego wyjazdu. Jednak działam ostatnio w trybie chillout i nie przejęłam się zbytnio, że Mikułasza nie osiągnę – będzie po co wracać. Zjechałam długim i sytym zjazdem najpierw do uzdrowiskowej miejscowości Lucky, a potem, z fenomenalnym widokiem na całe pasmo Tatr Niżnych, do szosy łączącej Beszeniową z Rużomberokiem.
Udało mi się dorwać jeszcze supermarket, gdzie nakupiłam słowackich słodyczy (czekolada Studentska 90 gramów, wygląda jak RitterSport!) i udałam się na nocleg, idealnie przed godziną 19:00. Nie wiedziałam co prawda, czy oznaczona na Bookingu ostateczna godzina zameldowania jest nienaruszala, ale wolałam nie narażać się na ewentualną dopłatę w euro za zamaledowanie poza wyznaczonymi godzinami… Przywitała mnie przesympatyczna pani gospodyni, która w zalanym kwiatami ogrodzie długo gawędziła ze mną jeszcze, mówiąc do mnie „pani Olieńko”: ona po słowacku, ja po polsku i dogadywałyśmy się znakomicie. Choć sierpniowe noce obfitują w perseidy, to ja po piątkowych nerwach związanych z dojazdem i porannej wizycie Eskera w serwisie wolałam się już jednak zaszyć pod kołdrą i odpczywać przed dniem następnym.
O trasie niedzielnej będzie w następnym odcinku!
Link do zapisu pierwszego dnia na Stravie – tutaj!