Na początku muszę poczynić wyjaśnienie: nie studiowałam dokładnie historii i przebiegu Jurajskiego Szlaku Rowerowego, bo zwyczajnie większość jurajskich warowni kiedyś już odwiedziłam, jeżdżąc z rodzicami w dzieciństwie na krótkie wycieczki. Na Jurze czuję się po prostu jak w domu 🙂 Dlatego też nowy przebieg Szlaku, którego nie opisywała moja papierowa mapa oraz Wikipedia, zupełnie mnie zaskoczył! Ale to zupełnie serio dobra zmiana.
Z racji tego, że część terenów to moje tereny rowerowe na regularne treningi, dwudniowy przejazd rozplanowałam bardzo nierówno: 120 km na dzień pierwszy (Kraków – Podlesice), a ok. 70 km na dzień drugi (Podlesice – Częstochowa). Nie zatrzymywałam się też dłużej w tych jurajskich zamkach, które dobrze znałam, więc jeżeli chcecie je wszystkie odwiedzić, uwzględnijcie to przy planowaniu noclegu. Połowa szlaku wypada mniej więcej w Podzamczu, gdzie znajdują się chyba najwspanialsze ruiny obu szlaków Orlich Gniazd, pieszego i rowerowego, czyli Zamek Ogrodzieniec.
Jurajski Szlak Rowerowy Orlich Gniazd – nowy przebieg
O nowym przebiegu Szlaku przekonałam się więc na własnej skórze, po prostu kierując się oznaczeniami w drodze. Miałam ze sobą papierową mapę z 2011 roku oraz ślad GPS z bloga Rowerem po Śląsku (chyba z 2017). Prace nad modernizacją szlaku zaczęły się natomiast w 2018 roku i najbardziej widoczne są na początkach (obu 🙂 ) Szlaku oraz na północ od Żarek, między zamkiem Ostrężnik a Zrębicami. Szlak został wydłużony – jego nowe początki to:
Kraków – Błonia, tzw. lądowisko helikoptera (róg ulic Piastowskiej i 3 Maja); wcześniej szlak zaczynał się przy pętli tramwajowej na osiedlu Widok, parę kilometrów od Rynku; zaczynałam właśnie przy pętli, nieświadoma jeszcze zmian.
Częstochowa – planowany start to dworzec kolejowy Częstochowa, w Śródmieściu; tablica początkowa na razie wciąż znajduje się paręset metrów dalej przy Starym Rynku. Natomiast oznaczenia Szlaku rzeczywiście prowadzą już do dworca, bo przez przypadek od razu za nimi pojechałam, i tam rzeczywiście zakończyłam ślad na Stravie 🙂
Jak czytam w artykule dotyczącym nowego przebiegu Szlaku (data dostępu 02.06.2019) pracowano także nad oznaczeniami Szlaku oraz nawierzchniami. Rowerzyści narzekali na piachy zwłaszcza w północnej części Jury. Poprowadzenie szlaku przez Złoty Potok zamiast przez Suliszowice chyba rozwiązało ten problem, podobno utwardzono także problematyczne odcinki. Poza pewnym miejscem w Szczyglicach pod Krakowem, gdzie zwiedziona śladem GPS chyba zeszłam ze szlaku na bardzo zniszczoną ścieżkę i musiałam zsiąść, to na ten moment cały Jurajski Szlak Rowerowy jest przejezdny rowerem MTB. Jechałam na lekko z plecakiem, z sakwami może niektóre króciutkie kamieniste podjaździki mogą wam utrudnić życie, ale koniec z wielokilometrowymi spacerami z rowerem pod pachą! (Aktualizacja 14 czerwca 2021: cały szlak jest przejezdny gravelem!)
Strava podaje długość mojego dwudniowego przejazdu na 201 km łącznie, z tym że nadłożyłam jakieś niecałe 5 km na wracanie się pod Ostrężnik, gdzie zmiana szlaku do Złotego Potoku najbardziej mnie zaskoczyła. Z pewnością jednak Szlak jest obecnie wydłużony i trzeba się liczyć z minimum 195 km pedałowania.
Szlak rowerowy a pieszy Orlich Gniazd
Nie jest tajemnicą, że Jurajski Szlak Rowerowy Orlich Gniazd (195 km) a pieszy Szlak Orlich Gniazd (160 km) znacznie się różnią – dyskusje na ten temat to nieodłączny element internetowych informacji i relacji. Możecie oczywiście opracować własną wersję miksu obu tras. Szlak pieszy prowadzi do wszystkich najpiękniejszych miejsc Jury, natomiast nie gwarantuje przejezdności. Obecny Jurajski Szlak Rowerowy jest przejezdny dla rowerów bez konieczności zsiadania z siodełka, natomiast czasem omija piękne i warte zobaczenia miejsca, do których trzeba podjechać kilkaset metrów, co może frustrować (np. skałki Góra Birów, Góra Zborów, Okiennik). Najpoważniejszą różnicą jest jednak przebieg obu szlaków od strony Krakowa – rowerowy prowadzi nas przez Puszczę Dulowską, zamek Rudno i Czerną do Olkusza, natomiast pieszy przez niesamowicie piękną Dolinę Prądnika i najmniejszy, ale niektórzy uważają, że i najpiękniejszy park narodowy – Ojcowski Park Narodowy i zamek w Pieskowej Skale. Co więcej, trasa do Ojcowa to ulubiony kierunek wycieczek rowerowych krakowian, więc ta różnica tym mocniej zaskakuje! Przyjeżdżając na Jurę z dalszych części kraju, szkoda byłoby ominąć tak wspaniałą widokowo okolicę jak Ojców, więc weźcie to pod uwagę – może warto tutaj zrezygnować z przejazdu dokładnie Jurajskim Rowerowym.
Również między Olkuszem a Częstochową szlaki pieszy i rowerowy stosunkowo rzadko się spotykają i raczej tam, gdzie i pieszy wiedzie wzdłuż asfaltowych dróg. Nowy wariant do Złotego Potoku dołożył kolejny wspólny fragment, który zresztą chyba podobał mi się najbardziej z całej wycieczki, ale w stosunku do całości to tylko kilka-kilkanaście wspólnych kilometrów.
Przygotowanie i sprzęt
Przygotowanie należy zacząć od zaplanowania noclegów. A z tymi na Jurze jest… różnie 🙂 Przy wariancie dwudniowym można podzielić Szlak na połówki z noclegiem w Podzamczu, liczcie się jednak z wyższymi cenami w tej bardzo popularnej miejscowości. Szlak obfituje jednak w podjazdy i leśno-wiejskie drogi, które obniżą nieco wasze tempo jazdy, więc o ile nie jesteście górskimi wymiataczami, 90 km z odpoczynkami naprawdę zajmie wam cały dzień. Jeżeli natomiast nastawiacie się na zwiedzanie i chcecie dobrze poznać Jurę, rozważałabym wariant trzydniowy, znowu – niekoniecznie podzielony równo co 60-65 km, ale jednak pozostawiający zapas czasu na spokojne odwiedzenie warowni. Od Krakowa do Olkusza po drodze macie niewiele do zobaczenia – to właściwie tylko zamek Rudno i może klasztor karmelitów w Czernej (nie wliczam w to zwiedzania Krakowa), natomiast od Olkusza ruiny zamków pojawiają się już często, począwszy od Rabsztyna.
Obiektów noclegowych wbrew pozorom też nie jest specjalnie dużo, a ceny są dość zróżnicowane, więc jeżeli nie planujecie rozbijać namiotu na dziko, uzależnijcie przejazd nie tylko od sił, ale i wcześniej zarezerwowanych miejsc noclegowych. Żeby nie było rozczarowań 😉 Dodatkowo uwzględnijcie fakt, że w mniej popularnych rejonach turystycznych noclegi mogą być dostępne sezonowo, więc w wakacje przejazd może być łatwiejszy do zaplanowania niż wiosną czy jesienią. Poza sezonem lepiej zadzwonić do obiektu i upewnić się, że jest czynny. Na Jurze ruch koncentruje się też mocno w weekendy, więc o nocleg z soboty na niedzielę może być trudniej i lepiej go zarezerwować z wyprzedzeniem.
Jechałam na rowerze górskim bez sakw i z małym plecakiem 20 l, ze względu na opinie o trudnej nawierzchni szlaku (które nie miały pokrycia w rzeczywistości!). Przede wszystkich Jurajski Szlak Rowerowy to bardziej wymagająca kondycyjnie wycieczka niż na przykład Green Velo (w północnej części): Jura to nieustanna huśtawka góra-dół 🙂 Przygotujcie się więc na sporo podjazdów, czasem także długich. Nawierzchnia jest bardzo zróżnicowana, od asfaltu po szuter, drogi leśne czasem rozjeżdżone cięższym sprzętem, wąskie ścieżki w stylu singletracka, korzenie i kamyki. Zalecam ostrożność, zwłaszcza przy zjazdach 🙂 Za to nie musicie się martwić o zaopatrzenie: po drodze napotkacie sporo sklepów, czynnych także w niedziele. Na przykład na pieszym Głównym Szlaki Świętokrzyskim sklepów jest jak na lekarstwo, więc nawet w naszym gęsto zaludnionym kraju nie jest to takie oczywiste! Jeśli uda się wam spakować do plecaka na 2-3 dni, nie bierzcie sakw, przyjemność z jazdy będzie o wiele większa. Rower górski lub trekkingowy, szersze opony z dobrym bieżnikiem i sprawne hamulce konieczne.
(Aktualizacja 2021: albo gravel! 200 km po Jurze nie sprawiło mi żadnych trudności na Krossie Eskerze 6.0 (opony WTB Riddler 37c), poza dwoma miejscami z piachem, gdzie musiałam prowadzić parę kroków. Po szutrach i asfaltach lekki gravel sprawdzi się o wiele lepiej, niż rower MTB, ale oczywiście na MTB się da, co udowodnił mój kolega Mateusz, przejeżdżając ze mną te 195 km w 11 godzin.)
Jurajski Szlak Rowerowy Orlich Gniazd – dzień 1
Szlak rozpoczęłam w Krakowie, chociaż chciałam przejechać go w drugą stronę – z Częstochowy do domu 🙂 Plany pokrzyżował mi jednak Bike Atelier Maraton, odbywający się w niedzielę 2 czerwca 2019 w Olkuszu częściowo właśnie po trasie Jurajskiego Szlaku Rowerowego, więc zdecydowałam się odwrócić kolejność. Popularniejszy jest chyba wariant odwrotny, a przy tym wybranym przeze mnie jest minimalnie więcej pod górę, ale nie oszukujcie się, podjazdy czekają was niezależnie od tego, który kierunek wybierzecie. Nie będziecie się nudzić!
Aktualizacja 2021: zdecydowanie wariant Częstochowa-Kraków jest wariantem łatwiejszym pod względem nastromienia i długości podjazdów. Zaczyna się o wiele łagodniej, co pozwala się rozgrzać, natomiast strome miejsca przed Krakowem głównie się zjeżdża. Decyzję o kierunku jazdy warto jednak w stosunku do dojazdu do szlaku – mnie do Krakowa (do domu) jechało się super, a może Wy będziecie woleli skończyć jednak w Częstochowie.
Szlak zaczynam o 6:00 rano przy pętli na osiedlu Widok w Krakowie, a przede mną około 120 km tego dnia. Szlak wyprowadza nas ulicami Filtrową i Zygmunta Starego na dość ruchliwą, prowadzącą do lotniska ulicę Balicką i dalej przez Szczyglice wprowadza w Lasy Zabierzowskie. Mam wrażenie, że tuż za Krakowem szlak jest obecnie najgorzej oznaczony, znaki wyblakłe, w Szczyglicach wręcz gubię je i pcham rower przez bardzo zniszczoną ściężkę przez około 5-10 minut. (EDIT: szlak biegnie ulicą Pod Lasem, a potem skręca w Aleję Jurajską i wzdłuż ogródków działkowych – więc nieco inaczej, niż mój ślad na Stravie). Wkrótce jednak wracam na polną drogę i od tamtej pory jest już tylko lepiej.
Za Szczyglicami jedziemy na przemian polami i lasem przez Kleszczów i Brzoskwinię. Czekają nas już zjazdy i podjazdy, więc miałam okazję rozgrzać nogi. Początkowo gapiłam się na ślad GPS od Rowerem po Śląsku, ale jeszcze przed Frywałdem zdążył się rozminąć z przebiegiem szlaku – czeka was tam dość długi podjazd, jeśli zmierzacie od strony Częstochowy, a dla mnie był to przyjemny zjazd, natomiast Damian z Rowerem po Śląsku ściął go drogą przez las. Gdybym miała jechać pod górę, też pewnie wolałabym skrócić tę serpentynkę 😉
We Frywałdzie wjeżdżamy do Puszczy Dulowskiej i poruszamy się leśną drogą asfaltową aż do Rudna. Tutaj Jurajski Szlak Rowerowy skręca prosto do Tenczynka w prawo, natomiast jeżeli chcecie zobaczyć pobliskie ruiny Zamku Tenczyn, musicie podjechać kilkaset metrów w lewo do parkingu, a dalej w górę żółtym szlakiem dopchać rower pod zamek. Na pewno warto to zrobić, doliczcie jednak na to kilkadziesiąt minut do czasu przejazdu. Pod kapliczką będziecie mieli znaki i mapkę okolicy, więc traficie bez problemu.
Jurajski prowadzi was dalej do Krzeszowic, sprowadzając z głównej drogi między domy, by oddzielić rowerzystów od ruchu. Ja jechałam objazdem przez ulicę Śląską, bo trwał wówczas remont, więc na moim śladzie GPX wygląda nieco inaczej.. Powinniście wyjechać na skrzyżowaniu pod lodziarnią AGA, słynną od lat na całą okolicę – zatrzymajcie się na te zwyczajne w smaku lodu przez szacunek dla tradycji, AGA wyprzedziła obecną modę na lodziarnie o jakieś 25 lat 😉
Od centrum Krzeszowic Jurajski leci dalej do Czernej. Przejeżdżając obok parku miejskiego możecie skręcić do niego i objechać park pod ruiny pałacu Potockich, choć w tym roku park wydaje się być mocno zaniedbany w stosunku do tego, co widywałam jeszcze dekadę lub paręnaście lat wcześniej. Dalej ulicą Grunwaldzką jedziemy do Czernej i tutaj czeka was długi podjazd: najpierw niemal niezauważalny, a potem już naprawdę stromy aż do Paczółtowic. To jest cudowny odcinek do jechania w drugą stronę, z Paczółtowic do Krzeszowic, polecam! Ale i pod górę dacie radę, nie zrażajcie się. Możecie zrobić przystanek w klasztorze w Czernej, a kilkaset metrów dalej za zjazdem do klasztoru spotkacie po prawej tzw. Źródełko Miłości w Rezerwacie Dolina Eliaszówki. W Paczółtowicach zajrzyjcie koniecznie do drewnianego, gotyckiego kościoła Najświętszej Marii Panny – to niesamowity zabytek!
Dalej jedziemy drogą asfaltową do Racławic, gdzie rozglądajcie się za skrętem w lewo – zjeżdżamy z bardziej ruchliwej szosy między domy. Zaczyna się najfajniejsza Jura, gdzie między pagórami i zielonymi polami jedziemy aż do Olkusza spokojnymi drogami asfaltowymi albo polnymi. Są podjazdy! Uważajcie na skręt w lewo w Zawadzie z drogi asfaltowej w leśną, ja go przegapiłam i musiałam wracać. Skręt jest tuż przed Dworkiem Przy Lesie.
Szlak bardzo sprawnie przeprowadza nas przez Olkusz i mam wrażenie, że tutaj oznaczenia są już o wiele lepszej jakości. Uważajcie na przejazd przez bardzo ruchliwą trasę nr 94 – niestety nie ma tam świateł, wybrałam przeprowadzanie roweru przez przejście dla pieszych, bo inaczej trudno przeskoczyć ten rwący strumień aut! Za skrzyżowaniem ulica Nowowiejska prowadzi nas do ruin Zamku Rabsztyn. Jeśli zgłodnieliście, skierujcie się tuż przed zamkiem w prawo (szlak biegnie na lewo), by dojechać do resturacji i głównego wejścia na zamek.
Od Rabsztyna zaczynają się jedne z najfajniejszych leśnych odcinków całego Jurajskiego Rowerowego. Lecimy w stronę Bogucina Wielkiego drogą wzdłuż lasu (jest mocniejszy zjazd/podjazd), a dalej do Jaroszowca już ścieżkami w lesie. Jak dla mnie totalna bajka! W Jaroszowcu przy szlaku jest sklep, a dalej wjeżdżamy w las na przecudne ścieżki do Golczowic. Aż szkoda, że takie krótkie!
Kiedy jechałam szlakiem w 2019, trasa prowadziła przez środek ośrodka sportowego w Bydlinie – obecnie wyznaczony jest objazd po drodze asfaltowej, a ośrodek miniecie.
Tutaj krótka przerwa na opowieść o mojej przygodzie. Pierwszy raz postanowiłam się zelektryfikować i jechać z nawigacją GPS, w tym celu kupiwszy nawet specjalną minisakiewkę na ramę roweru. Nie przewidziałam jednak, że nawigacja tak szybko rozładuje mi telefon, a powerbank także mnie zawiedzie. W efekcie po 65 km właściwie telefon padł. Nie martwiło mnie to pod kątem nawigowania, bo od Frywałdu właściwie nie patrzyłam na ekran, miałam papierową mapę, a oznaczenia na drzewach były już gęste, ale było mi szkoda możliwości robienia zdjęć… no i oczywiście rysowania trasy na Stravie 🙂 Po cichu liczyłam na jakiś zajazd, bo nie zatrzymywałam się na dłużej jak dotąd, ale papierowa mapa nie pozostawiała złudzeń – pierwsza restauracja czekała na mnie raczej dopiero za 40 km w Podzamczu. Byłam gotowa już wejść do pierwszego-lepszego sklepu i prosić o użyczenie prądu, kiedy szlak właśnie wprowadził mnie do Bydlina. I teraz wystawcie sobie: spocona samotna rowerzystka wypada z lasu wprost w sam środek festynu na wiejskim boisku. Dmuchane zamki, obklejony dzieciakami wóz strażacki, masa sztucznej piany i zapach grilla. Nieco oszołomiona, z rozładowanym telefonem w ręce próbowałam przeprowadzić rower przez to szaleństwo rozglądając się za oznaczeniem szlaku, kiedy zaczepił mnie jeden z organizatorów, chcąc podpowiedzieć wyjście na drogę. Natychmiast skorzystałam z okazji i spytałam o możliwość naładowania telefonu 🙂 Błyskawicznie zorganizowano ładowarkę na stanowisku didżejów, Kellys odpoczywał w cieniu, a ja żując bułę z plecaka obserwowałam życie bydlińskiego festynu z okazji Dnia Dziecka. Co chwilę ktoś z obsługi pytał mnie, czy nie chciałabym herbaty lub wody, w pewnym momencie nawet na moich kolanach wylądowała pełna puszka z pieniędzmi ze zbiórki charytatywnej, kiedy wolontariuszka pobiegła do łazienki 🙂 Zbiórkę oczywiście wsparłam, wdzięczna za pomoc w kwestii prądu. Nie zrobiłam jednak takiej furory, jak grupa kilkunastu rowerzystów ze Szczecina, przemierzających szlak od strony Częstochowy, która z impetem wpadła na festyn chwilę po mnie. Z dziką frajdą wpakowali rowery w to morze sztucznej piany, witani entuzjastycznie przez konferansjerkę, dorzucili kasę do puszek wolontariuszy, ze śmiechem rozpierzchli się pośród publiczności, siejąc pianę, a potem tak szybko, jak się pojawili, odjechali dalej. Z naładowanym telefonem i ja ruszyłam dalej, żegnana życzeniami szerokiej drogi i pytana jeszcze kilkakrotnie, czy aby na pewno niczego więcej już mi nie potrzeba. Polecam Bydlin!
Za Bydlinem szlak wiedzie spokojną drogą asfaltową oraz wyglądającą na całkiem nową szutrową do zamku w Smoleniu. Tutaj pro tip: do Smolenia szlak skręca w Góry Bydlińskie (to też nazwa ulicy) i choć jest ładny, a sam zamek to jeden z najpiękniej położonych na Jurze, to w przypadku jeśli wam się spieszy lub siły/zdrowie nie dopisują, możecie skrócić sobie drogę jadąc prosto na Złożeniec przez Pustkowie. Zaoszczędzicie naprawdę sporo sił, czasu (1-1,5 h) i prawie 10 km stromych podjazdów i zjazdów. Jeśli nic wam nie dolega, jedźcie śmiało na zamek, ale czasem są sytuacje, że trzeba się ratować i tu jest taka możliwość.
Smoleń to pierwszy zamek, przy którym się zatrzymuję, i chociaż byłam już w nim kiedyś, to była doskonała decyzja, bo panorama z wieży zamkowej roztacza się doskonała. W budce z biletami pani ma też napoje, gdybyście potrzebowali. Stojaki rowerowe są za wiatą, niewidoczne z drogi, dlatego zwracam wam uwagę.
Między Smoleniem a Ogrodzieńcem jedziemy pięknymi, widokowymi drogami przez pola. Zamek Ogrodzieniec w Podzamczu to bardzo popularne miejsce wycieczek i mniej więcej połowa szlaku rowerowego, więc może być waszym wyborem na nocleg przy dwudniowej wycieczce. Ruiny zamku są chyba największymi ruinami na Jurze i zdecydowanie warto je zwiedzić chociaż raz. Czy będziecie chcieli tam wrócić, to nie wiem, bo… niestety jest tam mocno komercyjnie. W lecie niemal w każdy weekend odbywają się tu turnieje rycerskie, zamek obklejony jest straganami, budkami z lodami i morzem rodzin z dziećmi. Na pewno znadziecie tutaj miejsce do zjedzenia posiłku i sklep, ja natomiast ominęłam je ostrożnie i szybko, sam zamek widziawszy już w życiu niejeden raz.
Za Ogrodzieńcem nastąpił mały update szlaku – nie jedziemy przez Żerkowice, prosto na północ, jak dotychczas, a przez Bzów i Kromołów do Morska. Jest to przecudnej urody fragment, więc zmiana udana. Uwaga! Przed Skarżycami na dość stromym zjeździe waszym oczom ukaże się leżąca dokładnie naprzeciwko piękna skała. To Okiennik. Szlak będzie was ciągnął w lewo, ale jadąc prościutko możecie sobie podjechać pod skałę paręset metrów. W Morsku znajdują się ruiny zamku Bąkowiec, zamknięte do zwiedzania, ale można je zobaczyć z zewnątrz. Żeby pod nie podejść, należy… wjechać na teren ośrodka szkoleniowego. Śmiało wjeżdżajcie do bramy. Przy ruinach jest kawiarnia, możecie też zobaczyć ładny widok ze stoku narciarskiego w stronę Podlesic.
Dzień pierwszy zakończyłam w Podlesicach, popularnym ośrodku wspinaczkowym. Przed 20:00 w sobotę był tam jeszcze czynny sklep, parę restauracji, w tym polecana mi knajpa w Trafo Base Camp (to także hostel). Dookoła miejscowości w lesie pełno jest rozbitych na dziko campingów i zaparkowanym kamperów wspinaczy, którzy zjeżdżają tam całymi rodzinami – niesamowicie klimatyczne miejsce! Tu wyłączyłam Stravę i udałam się około 2 km ścieżką pieszo-rowerową do Kroczyc na nocleg.
Jurajski Szlak Rowerowy Orlich Gniazd – dzień 2
Drugiego dnia o 7:00 wracam do Podlesic i kawałek ścieżką rowerową podjeżdżam pod Górę Zborów. Żeby ją zobaczyć, musicie podjechać i podprowadzić rower kawałek pieszym szlakiem Orlich Gniazd, ale warto – rozciągają się z niej niesamowite widoki. Dalej dojeżdżacie do końca zielono malowanej ścieżki rowerowej i skręcacie w prawo w spokojną drogę przez las, która prowadzi was do Bobolic. Tutaj znajduje się zupełnie odbudowany zamek, w którym działa hotel – istnieje możliwości zwiedzania, ale ja wybieram oglądanie z zewnątrz i jadę dalej. Kilometr dzieli Bobolice od bliźniaczej warowni Mirów, która dla odmiany jest w kompletnej ruinie. Bardzo ciekawy kontrast. (Obecnie w 2021 Mirów zaczął być restaurowany, a wstęp na teren i tego zamku – płatny.)
W Mirowie zatrzymuję się w zajeździe na drugie śniadanie, bo niespodziewanie na Jurze jest też moja przyjaciółka z Warszawy, która wpadła się powspinać i Mirów jest naszym punktem przecięcia ścieżek 🙂 Za Mirowem wjeżdżamy na asfaltową drogę rowerową wiodącą nas do Żarek przez las i jest to fragment przyjemny (nie licząc podjazdów), dostępny z łatwością na przykład z przyczepką rowerową, a to nieczęste na Jurajskim Szlaku Rowerowym. W Żarkach przejedziemy obok miejskiego targowiska, które otacza zespół zabytkowych kamiennych stodół. W niedzielę wrażenie było niezwykłe, bo targowisko było zupełnie puste, podobno normalnie kramarze rozkładają swoje stragany pośród tego ciasnego kompleksu niedzisiejszych budynków. I w tym roku, jadąc Szlak w sobotę, udało mi się zobaczyć ten ogromny jarmark!
Asfalt wyprowadza nas pod „ruiny” zamku Ostrężnik, które są po prostu wielką skałą wapienną z paroma jaskiniami. Po zamku już nie ma śladu. Od Ostrężnika szlak ma zmieniony przebieg: wcześniej leciał na Suliszowice i był to ciężki fragment z piachami, przez które trzeba było pchać rower, a teraz skręca w prawo na doskonale przygotowane ścieżki pieszo-rowerowe prowadzące do Złotego Potoku. No miód!
Złoty Potok słynie w okolicy z hodowli pstrąga, tłumy były jednak tam niesamowite, więc tym razem się nie skusiłam. Szlak przeprowadzi was przez miasteczko i wyprowadzi z niego niesamowitą aleją klonów i dębów. Byłam kompletnie oczarowana, bo już takich alei nie zostało nam wiele. Dalej czeka was dłuższy przejazd płasko po lesie i po drogach asfaltowych przez Zrębice w stronę zamku Olsztyn.
Olsztyn to duże i popularne ruiny jurajskiej warowni. Szlak nie podjeżdża pod główne „wejście”, zorientujecie się przejeżdżając przez owalne rondo w centrum miejscowości, gdzie się kierować. Ja weszłam tylnymi drzwiami 😉 Zdecydowanie warto tutaj urządzić postój i wspiąć się na wzgórze, by podziwiać widok na okolicę.
Fragment od Olsztyna do Częstochowy, razem z wyjazdem z Krakowa aż do Brzoskwini, to chyba najmniej ciekawe odcinki szlaku. Z Olsztyna czeka was trochę asfaltu do Kusięt z długimi podjazdami, słońce też was mocno wypraży, jeżeli będziecie tam jechać w połowie dnia, jak ja. Za Kusiętami chwila ulgi – droga wiedzie spokojnie przez las, na moje oko tuż przed granicą Częstochowy była właśnie ostatnio poprawiana. Kiedy zobaczycie tablicę z nazwą miasta, jeszcze się nie cieszcie – do samego Starego Rynku/dworca czeka was jeszcze parę przyjemniutkich podjazdów. Droga jest nieco ruchliwa, więc jadąc od strony Krakowa, zjedźcie na chodnik (może to półlelgalne, ale bezpieczniejsze, a pieszych tam nie ma zbyt wielu), a wyjeżdżając z Częstochowy po prostu uzbrójcie się w cierpliwość. Dla pocieszenia dodam, że pieszy Szlak Orlich Gniazd także biegnie tym asfaltem sprzed Kusięt aż do Częstochowy, więc piesi wędrowcy będą mieli jeszcze gorzej…
Szlak kończył się dotychczas na Starym Rynku w Częstochowie i tam też znajdziecie mapę i znaki rozpoczynające szlak pieszy i rowerowy. Są juz jednak zamontowane znaki szlaku rowerowego prowadzące aż na dworzec kolejowy paręset metrów dalej, ale pod samym dworcem „Częstochowa” żadnych tablic nie znalazłam. W każdym razie, jeżeli będziecie zaczynać na tej akurat stacji, to możecie wprost z pociągu wyskoczyć na trasę!
Podsumowanie
Czy warto poświęcić weekend lub przedłużony weekend na Jurajski Szlak Rowerowy? Ab-so-lut-nie TAK! Te 190 km szlaku nie powinno znudzić ani bardziej doświadczonych rowerzystów górskich, którzy wyjątkowo na te dwa dni postanowili zostać turystami, ani zaprawionych w bojach biketrekkerów, którzy niejedno już przejechali. Jeśli jeździcie na rowerze okazjonalnie, zaplanujcie przejazd na 3 dni i po prostu spokojnie podprowadzajcie rowery tam, gdzie się zmęczycie. Jurajski Rowerowy jest cholernie romantyczny, obecnie w całości przejezdny dla średniozaaawansowanych i początkujących plus, pełen dodatkowych atrakcji i wyjątkowy ze względu na mnogość jurajskich warowni. Pozwoli też poznać Jurę w pigułce, od lasów po piachy, choć takich turbonajpiękniejszych szlaków na Jurze znam jeszcze parę poza tym Rowerowym… Ale nie będę wam ich tak łatwo zdradzać, sami szukajcie 🙂 I wpadajcie na Jurę!
Ślady ze Stravy:
Dzień 1 – Kraków – Podlesice – 120 km
Dzień 2 – Podlesice – Częstochowa – 80 km
Trasa przejechana w całości czerwiec 2021 – 195 km
PS. Ten wpis miał wcale nie powstawać i nie był zaplanowany, dlatego wybaczcie mi niedociągnięcia. Jak pisałam we wstępie, wyruszając nie miałam pojęcia, że Jurajski Szlak Rowerowy przeszedł modernizację i będę miała okazję przetestować jego nowy przebieg, a zdjęcia robiłam tylko dla siebie i z myślą o Stories na moim Instagramie, stąd ich pionowa orientacja i niekoniecznie informacyjny charakter. Jeśli komuś jednak pomoże w przejechaniu nowej wersji Jurajskiego Szlaku Rowerowego, to bardzo się cieszę!
Bardzo fajny blog, zastanawiam się nad odwiedzeniem z dziećmi tego miejsca w wakacje:)
Właśnie jestem po wizycie na Szlaku Orlich Gniazd, właśnie tym rowerowym. Oprócz dobrych wrażeń, przywiozłem też te potwornie słabe wspomnienia z małopolskiej części, która ostała się remontom nawierzchni i dla mnie była dość uciążliwa. Kamienie mniejsze, większe, korzenie – w Brzoskwini odpuściłem (jechałem w odwrotnym kierunku) i przez Balice spokojnie dokręciłem do końca asfaltem. Nie miałaś podobnego wrażenia? 🙂
Ściskam! 🙂
Te najbliższe okolice Krakowa, od Olkusza po Młynówkę Królewską, mam mocno zjeżdżone i nie robiły na mnie wrażenia po prostu, bo je znałam 🙂 Ale fakt, uważam, że prowadzenie Szlaku przez Czerną i okoliczne wsie jest na pewno słabsze, niż gdyby puścić go gdzieś w pobliżu pieszego Szlaku Orlich Gniazd, który do Krakowa wchodzi przez Ojców od północy. Ominąłeś dość przyjemny Las Zabierzowski, ja go lubię, a tuż za Brzoskwinią właśnie jest dość urokliwy przejazd przez pola z widokami 🙂 Ale nie jest to oczywiście coś na miarę środkowych fragmentów jurajskich, czyli tych między Rabsztynem a powiedzmy Żarkami. Wciąż mnie kusi wersja piesza na rowerze, na pewno będzie trzeba wziąć górski 🙂