W tym roku lato minęło mi na rekonwalescencji, razem z moim ulubionym wrześniem. Z tego powodu wiążę duże nadzieje z październikiem: oby był tak piękny, jak ten sprzed trzech lat, kiedy to na przykład przemierzałam jesienią Beskid Sądecki i Pieniny na sztywniaku.
Z Piwnicznej do Lechnica Singletrails – dzień 1
W sobotę z rana zameldowałam się pierwszym porannym pociągiem na stacji Piwniczna Zdrój. Czekała na mnie przeprawa na drugą stronę Eliaszówki pod krystalicznie niebieskim niebem.
Początkowo zielony szlak pieszy wspina się dość stromo na zbocze ponad Doliną Popradu. Rowerowo to przyjemność niewielka, natomiast widoki wynagradzają zmęczenie. Miejscami droga jest jeszcze na tyle płaska, by móc trochę popedałować, ale zdecydowanie jest to szlak w stylu hike-a-bike, a nie podjazd. W pewnym momencie są nawet schody!
Szlak zielony na Eliaszówkę jest stosunkowo długi i wiedzie samą granicą kraju. Biorąc pod uwagę, że do szczytu z wieżą można łatwo dotrzeć z przełęczy Obidza (do niedawna można tam było chyba całkiem wysoko dojechać samochodem, a na samej przełęczy było kilka miejsc parkingowych – obecnie już chyba zlikwidowanych), zielony szlak raczej nie był wówczas przesadnie popularny. W pandemii oczywiście mogło się to zmienić, a tłumy dotrzeć i tutaj.
Po obejrzeniu widoków z wieży – przy dobrej pogodzie są oczywiście i Tatry! – ruszyłam ku Przełęczy Rozdziela. Rozciąga się z niej przepiękny widok na Małe Pieniny i rezerwat Białej Wody. Widok nacieszył mnie na tyle, by starczyło mi zapału na podejście niebieskim szlakiem pod stromą ściankę oraz przedarcie się przez wiecznie podmokłe okolice Wysokiej. Na same Wysokie Skałki nie wspinałam się oczywiście z rowerem – przy pierwszej możliwej okazji zwiałam szutrową drogą na Słowację.
Moim celem tego dnia była wizyta w Singletrails Lechnica – legendarnej trailowej miejscówce tuż obok Czerwonego Klasztoru. Asfaltową drogą przez wsie Velky Lipnik i Haligowce przejechałam nad Dunajec, po prawej podziwiając Pieniny i masyw Aksamitki. Następnie w Czerwonym Klasztorze odbiłam w lewo, w niewielką drogę prowadzącą do wsi Lechnica.
Singletrails Lechnica
Kierując się za znakami, traficie w końcu na szlaban oznaczający koniec możliwości wjazdu samochodem, a zarazem początek dojazdu do tras. Po lewej od szlabanu znajduje się niewielki parking, gdzie czasem pobierane są niewielkie opłaty (kilka euro) za parkowanie, ale poza sezonem często nikt tego nie pilnuje. Następnie należy przedostać się przez bramkę na sprężynie, bo za szlabanem znajdują się już pastwiska dla krów i owiec.
Następnie czeka krótki podjazd drogą między polami, aby dostać się do rozjazdu dwóch tras – podjazdu ja Griftof i Gvizd w lewo, oraz na Spicę w prawo. Tego dnia słońce chyliło się już ku zachodowi, więc wybrałam krótszą trasę – Spicę. Zdjęcia z Gritofa możecie znaleźć w tym wpisie.
Krótkim i krętym podjazdem wydostałam się na szczyt grzbietu, przedostając się przez kolejną owczą bramkę. Za nią już rozciągnął się przede mną najcudowniejszy widok na jesienne Trzy Korony od południowej strony. Po mojej lewej ręce, na horyzoncie, widać było zarys Tatr.
Zostawiam Was z garścią zdjęć z tego pięknego zachodu słońca. Sama trasa jest wąskim łatwym singlem przechodzącym przez grzbiet, na dole urozmaiconym – przynajmniej tak było w 2019 – kilkoma stolikami. Główną zaletą tego miejsca są obłędne widoki! Trasa wyprowadzi Was z powrotem pod szlaban, a stamtąd odjechałam już na nocleg do schroniska PTTK Trzy Korony.
Przez Pieniny na Radziejową i Przehybę – dzień 2
Następnego dnia poranek był mglisty i wilgotny. Rower spędzał noc w szopce z widokiem na Trzy Korony. Liczyłam, że chmury się podniosą, a osnute mgłą Sromowce i Czerwony Klasztor prezentowały się przepięknie. Wróciłam przez most na słowacką stronę i ruszyłam na Drogę Pienińską, o tej porze dnia jeszcze zupełnie pustą.
Mgły rzeczywiście się podniosły, oferując mi niesamowity spektakl złożony ze złotych liści i wody odbijającej przebijające się powoli niebieskie niebo. Byłam zachwycona! Droga Pienińska to ok. 8 km szutrowa droga łącząca Czerwony Klasztor ze Szczawnicą, na której dozwolony jest ruch pieszy i rowerowy. Warto nią przebyć chociaż raz!
W Szczawnicy częściowo ścieżką rowerową, a potem asfaltem ruszyłam w stronę Jaworek, przez Szlachtową. Jadąc w tym kierunku, czeka Was nieco podjazdu. W Jaworkach odbiłam na drogę prowadzącą do rezerwatu Biała Woda… i dalej trochę mi się poplątało.
Szlak Aquavelo, który prowadzi rowerowo przez rezerwat Biała Woda, biegnie przez większość czasu wzdłuż żółtego szlaku wychodzącego na Przełęcz Rozdziela. Ja natomiast, mimo że parę miesięcy wcześniej przejechałam ten szlak w dół z Obidzy, skręciłam źle i zaczęłam wspinać się na zbocze drogą leśną nad rezerwatem, początkowo wzdłuż ulicy Czarna Woda i potoku o tej samej nazwie. Oczywiście nie chciałam już zawracać, więc przez Rusinowski Wierch, z widokiem na Tatry nad Jaworkami, dobiłam do szlaków czerwonego i niebieskiego wiodącego na Wielki Rogacz. Miałam sporo czasu na podziwianie widoków roztaczających się na Beskid Sądecki jesienią.
Tam już wjechałam na szlak niebieski i zaczęłam mozolną wspinaczkę na Wielki Rogacz. Szlak jest stromy, ale obłędnie niebieskie niebo kontrastujące ze złotymi liśćmi wynagradzało wysiłki. Ze szczytu Wielkiego Rogacza roztoczy się przed Wami przepiękny widok na Beskid Sądecki, Pieniny oraz Tatry! Dalej już tylko krótki zjazd i możecie rozpocząć… kolejną wspinaczkę, tym razem na Radziejową.
Od strony przełęczy Żłobki wspinaczka nie jest długa, ale bardzo stroma. Lepiej mieć lekki rower, taki właśnie jak Rose Count Solo. W 25 minut wepchałam się na szczyt jednej z moich ulubionych gór w Polsce. Szczyt Radziejowej jest zalesiony, stoi na nim jednak wieża umożliwiająca podziwianie niesamowitej panoramy Pienin, Beskidu Sądeckiego, Gorców i Tatr. W 2019 roku akurat była w remoncie, ale nie martwiło mnie to, bo byłam na niej już wcześniej. Wam podrzucam widok z nowej wieży, z wycieczki w roku 2020.
Z Radziejowej ruszyłam ku Przehybie przez Złomisty Wierch. To ładny fragment szlaku, interwałowy, ale ze szczytu Złomistego zobaczycie jeszcze i Tatry, i widok na Nowy Sącz. Po kilkudziesięciu minutach zameldowałam się na tarasie schroniska PTTK Przehyba.
Schronisko nie słynie może z kuchni czy obsługi, ale widok ze schroniskowego tarasu na Tatry jest naprawdę piękny. Spędziłam trochę czasu wygrzewając się pod ścianą i rozkoszując październikowym słońcem. To nie był jeszcze czas, kiedy porywałam się na zjazd z Przehyby najsłyszniejszym żółtym szlakiem. W dół do Gabonia pomknęłam asfaltem. Jaki to był jednak zjazd! Jak kolejka górska pędząca przez prześwietlone na złoto, jesienne fototapety!
Do Starego Sącza dojechałam już asfaltem, by wskoczyć prosto do pociągu Dolina Popradu, wygodnie wiozącego mnie do Krakowa. Wspaniały, dwudniowy jesieniarski trip! Jeśli macie ochotę zobaczyć Pieniny i Beskid Sądecki jesienią, to październik wydaje się być do tego najlepszym momentem. Ruszajcie w drogę!
A w kolejnym tygodniu wróciłam na dłużej, by przeprawić się przez Beskid Niski.
Zobacz też:
Moje ulubione tereny na rower. Beskid Sądecki i Pieniny. Jak tylko jestem w Polsce to zawsze tam jadę. W tym roku nawet 2 razy byłem. Za rok znów pojadę 😉
Tam można przyjeżdżać bez końca! Każda pora roku ma do zaoferowania inne wrażenia <3
Niestety pociągiem na razie nie dojedziemy, przewozy busem.
Tak, słyszałam, podrzucono mi to info po publikacji posta – ale zdaje się, że niedługo to się kończy. Pociągi REGIO miały wrócić już od 5 listopada – na razie nie widzę na najbliższy weekend zmiany w rozkładzie, zobaczymy. PKP Intercity z kolei w połowie grudnia.