Strona główna » Blog » Bieszczady gravelem – kilkudniowy bikepacking na Podkarpaciu

Bieszczady gravelem – kilkudniowy bikepacking na Podkarpaciu

Ręka się zrasta i wzmacnia, ale tego lata żadne wyprawy już mnie nie czekają. Sięgam więc do archiwów i przedstawiam Wam mój pomysł na Bieszczady gravelem – 4-dniowy bikepacking, który zrealizowałam we wrześniu 2020 roku. Miesiąc wybrany nieprzypadkowo: chciałam uniknąć wakacyjnych tłumów, kiedy dzieciaki wrócą już do szkół. Czy mi się udało? Czytajacie dalej!

Bieszczady gravelem – sprzęt i bagaż

Plan był prosty i ulubiony: każdego dnia śpię w innym miejscu, zataczając pętlę do miejsca startu. Nie dysponowałam jeszcze wówczas samochodem, zresztą w tego typu etapówkach na nic się on nie przydaje.

Trasa rozpoczynała się i kończyła w Przemyślu, najdalej wysuniętym punkcie, gdzie mogłam dojechać koleją. Jeżeli zdecydowałabym się na wyjazd w lipcu lub sierpniu, kolej kursowała wówczas aż do Nowego Łupkowa. Ponieważ i tak chciałam zobaczyć jak najwięcej, Przemyśl był wystarczający. W dodatku dojedziecie tutaj stosunkowo łatwo i wygodnie nowoczesnymi pociągami.

Zabrałam ze sobą sakwę podsiodłową Merida Gravel o pojemności ok. 21 litrów i małą torebkę na górną rurę, gdzie mogę trzymać telefon i rzucać okiem na ślad GPS. Spać zamierzałam w pensjonatach. Rower to jak zawsze Kross Esker 6.0, rocznik 2020.

Green Velo za Przemyślem
Rozdroże bieszczadzkie

Dzień pierwszy – Przemyśl – Lesko (102 km)

Wystartowałam 10 września 2020 z Przemyśla, dokąd dojechałam sprawdzonym już kiedyś połączeniem kolejowym z Krakowa. W mieście byłam rok wcześniej na rekonesansie, wiedziałam już zatem, czego się spodziewać po urokliwym ryneczku oraz jak znaleźć szlak Green Velo, którym chciałam wyjechać. Najpierw spokojnie zasiadłam przy kawie, racząc się wrześniowym słońcem, a potem skierowałam w stronę Sanu.

Przemyski niedźwiadek
Tędy wiedzie Green Velo

Green Velo w tej okolicy poprowadzi Was wzdłuż Sanu, w Przemyślu ścieżkami rowerowymi, a potem spokojnymi drogami przez Przemyski Park Krajobrazowy. Wciąż kusi mnie przejazd szlakami pieszymi parku, bo choć jesteśmy na Pogórzu, suma przewyższeń na tych niewielkich wzgórzach potrafi uzbierać się znaczna. Jeśli macie czas, warto zobaczyć zamek w Krasiczynie z unikalnymi zdobieniami sgraffito. Zrobiłam tak w listopadzie 2019, więc tym razem pominęłam tę atrakcję.

Miejsce Odpoczynku Rowerzystów
Gdzieś na Pogórzu Przemyskim

Tego dnia czekał mnie po prostu dojazd do Leska, zwanego Bramą Bieszczad. Nie miałam szczegółowego planu, trzymałam się po prostu mniej ruchliwych dróg i kierowałam na Sanok. Jechałam kolejno różnymi szlakami rowerowymi: Green Velo, Doliny Sanu czy Szlakiem Nadwiślańskich Umocnień. Jeszcze przed Dubieckiem opuściłam towarzyszący mi niemal od Przemyśla San i pojechałam przez Piątkową do Ulucza. Brak ruchliwych dróg, niewielkie miejscowości, jeszcze mnóstwo zieleni. W Tarnawce rozpoczął się długi, mozolny podjazd – niewielkie, upierdliwe nachylenie ciągnęło się przez Piątkową i Żohatyn, aż wreszcie wdrapałam się na szczyt w okolicy Jawornika Ruskiego. Jeśli mielibyście więcej czasu, moglibyście jechać dalej wzdłuż Sanu przez Dubiecko i Dynów.

W okolicach Ulucza ponownie zobaczyłam San i przez Mrzygłód dostałam się do Sanoka. Deszcz wiszący w powietrzu już od paru godzin niestety lunął, więc chciałam się po prostu jak najszybciej znaleźć w Lesku. Omijając Zagórz, przez Bykowce i Łukawicę wjechałam w „Bramę Bieszczad”.

Dzień drugi – Lesko – Cisna (83 km)

Dzień drugi przywitał mnie słońcem. Nareszcie zaczynała się najlepsza część wyjazdu. Z Leska wyjechałam ku Tarnawie Górnej, tak jak dnia poprzedniego trzymając się szlaków rowerowych. Jeśli chcielibyście jechać szosowo, nic nie stoi na przeszkodzie, by w Lesku wjechać na Wielką Pętlę Bieszczadzką. Ja jednak przyjechałam w Bieszczady gravelem, więc chciałam liznąć nieco leśnego jeżdżenia.

Wkrótce już minęłam ostatnie, popegieerowskie bloczki, wepchnięte między lesiste wzgórza, i wjechałam w teren słynnego Nadleśnictwa Baligród. To z pewnością najprężniej działające na Facebooku leśnictwo w Polsce – sprawdźcie sami! Wkrótce asfalt zniknął, a szlak zmienił się w ubitą drogę.

Znalazłam się u stóp Chryszczatej (998 m n.p.m.). Masyw tej góry przecina sporo szlaków pieszych, ja natomiast trzymałam się rowerowego szlaku Brązowego. Przed Sukowatem odbiłam w stronę Turzańska, mozolnie wspinając po betonowych płytach. Potem zjechałam cudowną łąką, przeprawiłam przez strumień i zasiadłam na ławce przy skrzyżowaniu szlaków. Dokładnie przy tabliczce „Uwaga, niedźwiedzie!”.

Mogę spędzić dwa tygodnie solo w Chorwacji, mogę sama przejechać Mały Szlak Beskidzki, ale jedna rzecz, która mnie naprawdę straszy, to niedźwiedzie. Spotkanie największego drapieżnika Polski nie jest częste, ale kiedy poruszam się sama, bez towarzystwa i głośnych rozmów, mam na to większą szansę niż inni. Tam, pod Chryszczatą, nie wiedziałam jeszcze, że szans na bycie solo, jadąc przez Bieszczady gravelem, nie będę miała zbyt wiele.

Tak, tędy wiedzie szlak rowerowy!

Wkrótce przy mojej ławce pojawili się inni turyści, a ja ruszyłam dalej do Turzańska, a z niego ku Komańczy. Chciałam zobaczyć miejsca, których jeszcze nie odwiedziłam przy okazji moich wcześniejszych pobytów w Bieszczadach. Zatrzymałam się pod sklepem w Komańczy, potem zaczęłam powoli zdobywać wysokość podjeżdżając pod Nowy Łupków, gdzie mieści się najdalej wysunięta w Bieszczady stacja kolejowa. Potem jeszcze nieco wysiłku przed Żubraczem, by w końcu zjechać do Cisnej.

Bieszczadzka Kolejka Leśna

W Cisnej było tłoczno i turystycznie. Odwiedziłam w końcu słynną „Siekierezadę” – to ponoć najsłynniejszy przybytek w Bieszczadach, będący połączeniem baru, restauracji i galerii sztuki. Nazwa knajpy pochodzi od tytułu powieści Edwarda Stachury, a jej wnętrze wypełniają – poza tłumem turystów – zdjęcia, rzeźby i figury diabelskie.

Wnętrze „Siekierezady”
Diablo diabelskie!

W sklepie naprzeciwko restauracji znalazłam Kofolę i czekoladę Studentską. Z ulgą opuściłam jednak ten głośny przystanek, by wspiąć się na ostatni podjazd i w końcu dojechać do ośrodka wczasowego w samiuśkim środku lasu. Jeśli lubicie zatrzymany w czasie, duchologiczny klimat, to Centrum Wypoczynku Bystre to gratka dla Was.

Dzień trzeci – najpiękniejszy: Baligród – Lipie (70 km)

Bystre leży w sąsiedztwie bazy Rabe, której odwiedzenie kusiło mnie, ale ostatecznie odpuściłam z powodu narastającego zmęczenia. Rano po śniadaniu wydzielanym z powodu COVID-u przez obsługę (żegnajcie, szwedzkie stoły!) zameldowałam się prędko w Baligrodzie, gdzie obejrzałam tkwiący w samym centrum miejscowości czołg i uzupełniłam zapasy w sklepie. Analizując mapę, uznałam, że doskonałym pomysłem będzie przeprawienie się gravelem przez masyw Korbani do Łopienki, za pomocą Różowego szlaku rowerowego.

Baligród
Ku Radziejowej

Zaczęłam podjazd pod Strężnicę, kiedy usłyszałam pierwsze quady. Po mojej lewej rozciągał się gigantyczny prywatny teren, gdzie grasowały stada warczących quadów. Niczego nie podejrzewając, w Radziejowej zjechałam z asfaltu na szlak, a quady dopadły mnie niedługo potem.

Najpierw ogromna grupa quadziarzy nieomal udusiła mnie pyłem spod kół, a dalej szlak był kompletnie rozjeżdżony przez grube koła i tonął w błocie. Złorzecząc, przedostałam się na szczyt wzniesienia tylko po to, by te potwory dopadły mnie na zjeździe. Kierowcy byli absolutnie zdumieni, widząc mnie zjeżdżającą po kamiennej rąbance na cienkich kołach, z gibiącą się z tyłu ogromną sakwą.

Festyn w Łopience
Odbudowana cerkiew

Jeśli zjeżdżając do Łopienki myślałam, że sytuacja się poprawi, to myliłam się srodze. W cichej zazwyczaj Łopience, w której stoi tylko samotna, odbudowana cerkiewka, trwał właśnie jakiś dziecięcy festyn. Przerażona odjechałam szutrem między kramami ku Sinym Wirom, gdzie tłum tylko zgęstniał!

Sine Tłumy
Przełom potoku Wetlina
Rezerwat Sine Wiry

Była słoneczna sobota 12 września 2020, zatem tłumy turystów obsiadły Rezerwat Sine Wiry jak roje much. Jeżeli jednak będziecie mieli więcej szczęścia niż ja, to właśnie w Łopience wjedziecie na najpiękniejszy szutrowy fragment całej mojej wyprawy. Wiedzie tędy Główny Karpacki Szlak Rowerowy (do spółki z niebieskim szlakiem pieszym). Przeprowadzi Was przez wspomniany Rezerwat: zachwycający kompleks skalny na potoku Wetlina.

Główny Karpacki Szlak Rowerowy

Trzymajcie się dalej Karpackiego Szlaku, przed nieistniejącą miejscowością Ług (spokojnie, są znaki) skręcając w lewo przez most. Piękna szutrowa droga doprowadzi Was aż do Rezerwatu Przyrody Krywe nad Sanem. Czerwony szlak pieszy prowadzi przez rezerwat Tworylne, ja natomiast przejechałam przez most i skręciłam w szutrową drogę na przeciwnym brzegu – w dolinę Sanu.

Potok Wetlina
Znaki na Ług i Zawoję
Szutry!

Idealna szutrowa trasa, nieoznaczona i zamknięta dla ruchu samochodowego, doprowadzi Was aż do podnóża Otrytu. Droga wije się równolegle do Sanu, pozwalając podziwiać rzekę i rezerwat Tworylne na przeciwległym brzegu. Tuż przed Sękowcem dotrzecie do szlaku rowerowego „Wokół Otrytu”, nie eksplorowałam go jednak i nie wiem, czy nadaje się na gravela. Fragment przez dolinę Sanu to jedna z najpiękniejszych gravelowych dróg, jakimi jechałam w ogóle!

Wzdłuż Sanu
Rezerwat Krywe
Widok na dawną wieś Tworylne

Dalej kierowałam się na Chmiel, gdzie urządziłam sobie krótki postój pod sklepem w towarzystwie młodocianych punków i starszych, lekko zniszczonych lokalsów. Pani dawała produkty na zeszyt, ja jednak zapłaciłam od razu. Wzdłuż Sanu, ale niestety już zwyczajnym asfaltem, przez Dwerniczek i Smolnik dotarłam do Lutowisk, licząc może na jakiś ciepły obiad. Marzenie ściętej głowy! W Lutowiskach ludzie czekali na stolik, siedząc na progu karczmy. Kompletnie już zniechęcona tłumami, wraz z zachodem słońca dotarłam na nocleg w maleńkich Lipiach.

Pod sklepem w Chmielu
Lipie

Dzień czwarty – Lipie – Przemyśl (92 km)

Ostatniego dnia opuszczałam już Bieszczady, by dotrzeć do Przemyśla tym razem od południowego wschodu. Na pożegnanie z Bieszczadami zatrzymałam się jeszcze w Ustrzykach Dolnych, gdzie odwiedziłam słynną restaurację „Niedźwiadek”, znaną mi już z poprzednich wyjazdów. Pokręciłam się po pustawym z rana centrum i ruszyłam dalej w Park Krajobrazowy Gór Słonnych.

Kawa w „Niedźwiadku”
Góry Słonne w okolicy Jamnej Górnej

Co ciekawe, są to rejony nie mniej dzikie niż Bieszczady. W okolicy Arłamowa również są ostrzeżenia o niedźwiedziach – rezyduje ich tam całkiem sporo! Poruszałam się jak najbliżej granicy z Ukrainą, wykorzystując między innymi Szlak Rowerowy „Po śladach dobrego wojaka Szwejka”. W okolicy Pacławia nie mogłam sobie odmówić wizyty w Nowosiółkach Dydyńskich (wspaniała nazwa) oraz w Kalwarii Pacławskiej, do której doprowadził mnie iście pokutny podjazd.

Nowosiółki tuż przy granicy
Bazylika w Kalwarii Pacławskiej

W Kalwarii obejrzałam nabożnie jarmark i wsadziłam łeb (mniej nabożnie) do bazyliki. Spożyłam fusiastą kawę i idealnie swojskie frytki smażone w jarmarcznej budce. Zmęczenie dawało mi się już we znaki, na szczęście został mi już tylko jeden podjazd na ładną przełęcz i kompletnie płaska droga do Przemyśla. Jeśli rzucicie okiem na wykres wysokości, zobaczycie, że dzień czwarty był w dużej mierze jednym wielkim zjazdem z Bieszczadów.

Zmęczona, ale szczęśliwa zameldowałam się na przemyskim rynku i zainstalowałam w jednej z przeuroczych przemyskich kawiarni. Chętnie przyjechałabym do tego miasta na dłużej!

Pogórze Przemyskie
Przemyśl
Urocza knajpa w Przemyślu (zapomniałam nazwy)

Potem zapakowałam się już tylko do wypchanego po brzegi pociągu i ruszyłam w stronę Krakowa, dumając leniwie, że ten koleś z hipsterskim rowerem w przedziale rowerowym wygląda zupełnie jak Filip Springer.

To był Filip Springer.

Składam to wszystko na karb zmęczenia. Zaledwie liznęłam Bieszczady gravelem i choć wówczas wróciłam przerażona tłumami, chętnie jeszcze nie raz pojawię się w okolicy z moim wiernym Eskerem!

Wzgórza nad Sanem

3 myśli na “Bieszczady gravelem – kilkudniowy bikepacking na Podkarpaciu”

  1. Bardzo fajna relacja, mnóstwo zdjęć i ciekawy komentarz. Widzę ile wysiłku włożyłas w trasę i jej opisanie. Gratuluję świetnego bloga!

    1. Dziękuję! Trasy planuję na podstawie strony/aplikacji Mapy.cz, polecam, bo są tam zaznaczone chyba wszystkie szlaki rowerowe, łącznie tak z enigmatycznymi bytami jak szlak Różowy czy Brązowy, o których wspominam we wpisie. Rzeczywiście, opisanie takiej wyprawy na blogu potem zajmuje masę czasu 😉 Zapraszam częściej!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *