Strona główna » Blog » Zimowa tułaczka na Koskowej Górze

Zimowa tułaczka na Koskowej Górze

Po pierwszych zimowych eskapadach na rowerze na Przehybę i Radziejową oraz na Turbacz, zapragnęłam więcej wrażeń. I tak narodził się pomysł odwiedzenia rowerem Koskowej Góry w Beskidzie Makowskim, o której słyszałam, że roztaczają się z niej wspaniałe widoki. Plan był również wspaniały, a miał tylko jedną wadę.

W styczniu jest zima.

Maków Podhalański i kibice zakopiańscy

Miałam od jakiegoś czasu na oku szlak z Makowa Podhalańskiego do Lanckorony przez Koskową Górę. O Koskowej wiedziałam, że jest niezłym punktem widokowym, a do dwóch wspomnianych miejscowości mogę dostać się pociągiem z Krakowa. Pociągi na tej trasie od lat jeżdżą w trybie wakacyjnym i ferii zimowych – jest to połączenie do Zakopanego przez Lanckoronę, Suchą Beskidzką, Rabkę i Chabówkę, aż wreszcie Nowy Targ. Mając na uwadze tę rzadką okazję do przejażdżki, ufnie wpakowałam Hrabiego Solo (Rose Count Solo) do pociągu, który rychło wypełnił się…. kibicami skoków narciarskich aż po korek.

Cudem tylko i z pomocą pewnego krewkiego, lekko chyba tylko podpitego jegomościa udało mi się wypchnąć z rowerem na stacji Maków Podhalański, miażdżąc po drodze delikatnych zagranicznych gości pochodzenia azjatyckiego. Na pocieszenie po tym trudnym zdarzeniu dostałam oślepiające zimowe słońce i przyjemny mrozik.

Mój ulubiony pociąg Kasprowy – zaraz po Dolinie Popradu oczywiście
Widok na Maków i widać, że już zyskujemy wysokość
Podjaździk niczego sobie!

Na dzień dobry w Makowie zaserwowałam sobie sążnisty podjazd na Makowską Górę wzdłuż szlaków niebieskiego i zielonego. Szlak pieszy biegnie lasem, rowerzystom natomiast pozostają wspaniałe asfaltowe serpentyny. W nagrodę, wskakując na grzbiecie Makowskiej na szlak czarny, otrzymacie piękne widoki na leżące w dole miejscowości i Pasmo Babiogórskie. Tego dnia rankiem mróz uraczył mnie niesamowitą dekoracją drzew, cudnie prezentującą się na tle bezchmurnego nieba.

Podjazd z widokiem na Beskidy
Ostatnie widoki z asfaltu i wchodzimy w las!

W końcu przyjdzie czas na opuszczenie asfaltu i za pomocą krótkiego wypychu zaczniecie wchodzić w las i pola. Szlak po krótkim wysiłku powróci do w miarę łagodnego przebiegu. Tego dnia czarny szlak przetorowały mi dwa fatbajki, które najwyraźniej krążyły wokół Makowa tak jak ja, ale w okolicy Stańkowej ich ślad zawrócił w stronę miasteczka, natomiast ja ruszyłam ku Koskowej Górze.

Szadź na drzewach tego dnia to był obłęd!
Skrzyżowanie ze szlakiem żółtym na Stańkowej

Od Stańkowej po Koskową

Szlak będzie się stopniowo, ale sukcesywnie wznosił aż do samego szczytu będącego celem wycieczki. Z tego, co mogłam się zorientować w styczniu, to łatwy i łagodny szlak, wymagający jedynie nieco samozaparcia w zdobywaniu wysokości. Przy świeżym śniegu jednak i cienkiej, niemal gładkiej oponie – oryginalnie w Councie Solo miałam lekkie Schwalbe Racing Ray i Ralph o delikatnym bieżniku – dostarczył mi całkiem sporo atrakcji i tematów do przemyśleń. Czy jest jednak lepszy sposób na spędzenie słonecznego zimowego dnia niż spacer z rowerem w śniegu?

Mój dumny maleńki hardtail. Ten rower przeżył więcej niż niejeden wielki full!

Przed samym szczytem jedynie szlak zacznie nieco przypominać typowo beskidzki – spod cienkiej stosunkowo warstwy śniegu w lesie zaczęły łyskać do mnie zatopione w lodzie większe kamienie, składniki typowej beskidzkiej rąbanki. Na horyzoncie zaś łyskały tego dnia zatopione w morzu światła Tatry!

Trochę lodu.
Po co mi to wszystko?
Kraina lodu i głazu – ale ogólnie niestrasznie.

Koskowa słynie z niemal 360-stopniowej panoramy na Tatry właśnie, Beskid Wyspowy, Gorce i okolice Lanckorony. Na szczycie znajduje się rozległa polana z kilkoma zabudowaniami i trzema przekaźnikami. I byłoby to naprawdę cudowne miejsce na odpoczynek po trudach zimowe wspinaczki, gdyby wrażenia nie psuł równy, ciemny kożuch smogu zalegający dookoła szczytu niczym morze wokół bezludnej wysepki. Wiedziałam, że przy zjeździe czeka mnie zanurzenie się z rowerem w tę ohydną breję. Pozostaje mieć nadzieję, że w pozostałych trzech porach roku nic nie zakłóca rozkoszy z podziwiania tej panoramy. Zwłaszcza widok na Tatry na południu nie pozwala oderwać od siebie wzroku!

Koniec podejścia na Koskową
Mówiłam, że to rozległa polana.

Zajęłam wygodną ławeczkę na szczycie i spożywając posiłek zastanawiałam się nad dalszą częścią wycieczki. Początkowo w planie miałam udanie się do Lanckorony i tam złapanie pociągu, jednak zwłaszcza Lanckorona okryta była najgorszym ze smrodliwych całunów dymu. Dodatkowo miałam za sobą sporo walki z płytkim, ale mało przyczepnym śniegiem, co wróżyło niewiele jazdy w stosunku do pchania. Gdybym miała przed sobą długi letni dzień i możliwość przesiadywania w lanckorońskich kawiarnianych ogródkach, na pewno ruszyłabym w jej stronę. Jednak tego zimowego dnia podjęłam inną, zaskakującą decyzję: wracam do Krakowa asfaltem.

Przekaźnik na Koskowej Górze
Tatry na horyzoncie, a tutaj dojedziecie samochodem od Bogdanówki

Z Koskowej zjechałam do przełęczy z kapliczką i ostatni raz spojrzałam tęsknie na Taterki. Tutaj żółty i niebieski szlak się rozchodzą – przy okazji można tu zostawić samochód i w kwadrans znaleźć się na szczycie Koskowej Góry. Żółty szlak przez Parszywkę zaprowadziłby mnie do Pcimia i chętnie kiedyś z niego skorzystam. Tego dnia jednak wybrałam niebieski i lawirując na dość stromym i oblodzonym zjeździe (zwłaszcza dla obutego w gładkie opony hardtaila!) znalazłam się w Bieńkówce.

To zjazd niebieskim i jak widać
to nie jes trudny beskidzki zjazd
o ile nie jest rynną pełną lodu.

Oto trasa górska na mapie – mnie te 16 km w śniegu zajęło równo 4 godziny tempem szalenie leniwym z licznymi postojami na zdjęcia. I zazwyczaj trasa zajmuje mi więcej czasu, niż przewidują optymistycznie Mapy.cz

50 km do domu

Dalsza droga to 50 km katowania asfaltu przez Harbutowice do Krakowa. Dziś sama się dziwię, że miałam w sobie tyle samozaparcia, by drzeć na rowerze MTB przez kilka mroźnych godzin i kilka duszących się w smogu miejscowości do domu. Jednak pociąg powrotny z Lanckorony miałabym dopiero po zachodzie słońca, o 17:50, a obawiałam się, że będzie tak samo zapchany, jak ten jadący w stronę Zakopanego.

Ostaczenie o 17:30 leżałam już we własnej wannie wypełnionej wrzątkiem, obolała, bo o czym zazwyczaj nie piszę, to ból: na przełomie 2019 i 2020 roku, zanim sprawiłam sobie gravela, cierpiałam obłędny ból lędźwi i siedzenia na nieco za małym rowerze ze źle dobranym siodełkiem. W ogóle często mam wrażenie, że za mało piszę Wam o trudnościach, ale sama nie wiem, jak wyważyć radość z jazdy i ból, wypadki i kontuzje, tak, by nie epatować Was okropnościami i żalem. Ma ktoś jakiś pomysł?

Tak natomiast prezentowała się całość wycieczki – z jednym błędem w okolicy Bieńkówki, gdzie przypadkiem musiałam zapauzować nagrywanie.

To już moja asfaltowa droga do Krakowa – z grzbietu po lewej zjechałam do Bieńkówki

Ale polecam Koskową na rower. Od Makowa – bez śniegu – to piękny i łatwy wjazd, nienastręczający żadnych trudności. Wyobrażam sobie, jak pięknie musiało to wyglądać w październiku! A sama chętnie przyjrzę sie tym okolicom bliżej, zwłaszcza odkąd w pandemii warto szukać szlaków mniej uczęszczanych, pozwalających jeszcze na jazdę rowerem, a nie slalom pomiędzy turystami 😉

Jakie szlaki polecacie w Beskidzie Makowskim?

Zobacz też:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *